Wywiad z Andrzejem Sopoćko – o polityce pieniężnej
Wywiad z profesorem nauk ekonomicznych Andrzejem Sopoćko, który zawodowo zajmuje się rynkami finansowych i polityką pieniężną.
Rozmawiamy o polityce pieniężnej NBP. Czy oficjalna stopa procentowa powinna przewyższać inflację? Jakie są perspektywy polskiej gospodarki?
Rafał Janik: Naszej rozmowy nie sposób nie zacząć od pytania o aktualną politykę pieniężną Narodowego Banku Polskiego. Czy uważa Pan, że obecny poziom stóp procentowych jest adekwatny wobec panującej inflacji? Czy oficjalna stopa procentowa powinna przewyższać inflację, aby prowadzić do jej spadku? Jakie są argumenty za pozostawieniem inflacji na niskim poziomie?
Andrzej Sopoćko: Stopa procentowa nie działa tak, jakby na to wskazywał tzw. zdrowy rozsądek. Dokładnie rzecz biorąc, siła jej wpływu na rynek finansowy jest bardzo słaba. Najmniejsza w przypadku oszczędności, większa w procesie hamowania inwestycji, szczególnie mieszkaniowych. Przez kilka lat, do początku 2022, próbowano ożywić inwestycje zerowymi stopami referencyjnymi. Bez rezultatu. Teraz dość powszechne są głosy o potrzebie zwiększenia stóp. Pytanie tylko po co? Płace nie nadążają za cenami, oszczędności, zarówno społeczeństwa, jak i przedsiębiorstw od paru miesięcy dość mocno rosną, strumień pieniędzy z zasobów, choć trochę wrażliwych na stopy procentowe, sam z siebie się ogranicza. To, co go rzeczywiście zasila, to środki budżetowe, w szczególności dofinansowania emerytur i rozpędzone inwestycje publiczne.
R.J.: Prezydent Turcji – Recep Erdogan to jeden z największych na świecie zwolenników gołębiej polityki pieniężnej. Jego zdaniem wysokie stopy procentowe to „matka wszelkiego zła”, która nie tylko uderza w aktywność gospodarczą, ale również pogłębia rozwarstwienie społeczne. Czy zgadza się Pan z tą opinią?
A.S.: Siła władzy Erdogana słabnie, wiec podobnie jak PIS próbuje przekupić elektorat. A ponieważ robi to od dłuższego czasu, inflacja wymknęła się spod kontroli (w ostatnim kwartale ponad 80%). Teraz potrzebne byłyby ostre cięcia budżetowe i restrykcyjne regulacje płacowe. Ale to oznacza, że przed pałacem prezydenckim pojawiłyby się tłumy z taczkami.
R.J.: Jak jeszcze możemy zmniejszyć nierówności społeczne? Czy wspieranie klasy średniej jest kluczem do utrzymania stabilnego wzrostu gospodarczego i do zapewnienia obywatelom dobrobytu? A może koncentrację dużej części majątku w rękach niewielkiej grupy osób powinniśmy potraktować jako charakterystyczną cechę systemu kapitalistycznego i nic z nią nie robić?
A.S.: W grupie krajów średnio rozwiniętych wcale nie jesteśmy liderami rozwarstwienia dochodowego. Nie polecałbym więc ostrych narzędzi fiskalnych, jakkolwiek korekta systemu podatkowego, m.in. przez wprowadzenie np. dwóch dodatkowych progów dochodowych, bardzo by się przydała. Kluczem do zmniejszenie nierówności, lepszego rozłożenia dobrostanu ludności, jest polityka mieszkaniowa. Do tej pory niewiele się dobrego dzieje. Po pierwsze, wprowadzono podatek od kredytów, płaconych przez banki, co oczywiście musiało zostać przerzucone na ich klientów. Po drugie, programy budownictwa komunalnego, czy tzw. społecznego (TBS), nie dają się określić inaczej niż jako rachityczne. Po trzecie, brakuje państwowej polityki pozyskiwania i przygotowania pod budowę odpowiednich gruntów, przez co ich ceny stają się zaporowymi.
R.J.: Mówi się, że polityka pieniężna to szukanie kompromisu między inflacją a bezrobociem. Czy naprawdę nie da się utrzymać cen na stabilnym poziomie, bez ponoszenia kosztu, jakim jest wzrost liczby niepracujących?
A.S.: Ten dylemat to historyczna ramota. W tej chwili, wbrew oczekiwaniom i opiniom bujających w obłokach ekonomistów, rewolucja naukowo-techniczna przyspiesza zatrudnienie. Bezrobocie nie jest więc rezultatem polityki finansowej sensu stricto, ale nienadążaniem procesu rozwoju. Zamiast więc ograniczać popyt przez ograniczenie kredytów inwestycyjnych, trzeba zasilać sferę nowych technologii start up’ow, a nie koncentrować się tylko na zadowalaniu emerytów.
R.J.: A może w dyskusji na temat stóp procentowych najważniejszy jest dług publiczny? Już kilka lat temu Państwowy Dług Publiczny przebił pułap biliona złotych. Czy tak duże zadłużenie wobec rosnących kosztów jego obsługi to rzeczywiście tak wielki problem dla naszego państwa, jak malują go media?
A.S.: Epatowanie wielkością długu publicznego można przyrównać do przenoszenia poglądów hodowców przyzagrodowych na cała gospodarkę. Wbrew temu pierwszemu podejściu długu publicznego się nie spłaca, tylko roluje. Jego ograniczeniem nie są więc spłaty, lecz koszty obsługi. U nas ten dług jest poniżej średnie europejskiej, a i koszty obsługi nie są zbyt dokuczliwe. Najczęściej słyszy się, że poprzez dług publiczny obciążamy przyszłe pokolenia. Czyżby? A więc oni nie będą korzystać z wybudowanych dróg, kolei, hal sportowych, uczelni? Pozostaną po nas tylko rachunki do zapłacenia?
R.J.: Wielomiliardowe straty na portfelach obligacji, ogromne koszty związane z wakacjami kredytowymi i odszkodowaniami wobec „frankowiczów”, załamanie akcji kredytowej w obszarze kredytów hipotecznych, do tego wyjątkowo nieprzychylna bankom narracja ze strony polityków. Czy polski system bankowy jest w stanie zaabsorbować te wszystkie negatywne czynniki?
A.S.: To jest rzeczywiście problem. W tej chwili politykę wobec banków cechuje zadziwiająca beztroska. Traktuje się je nie jako instytucje harmonizujące obrót gospodarki, ale jak bankomaty. Obawiam się, że jej kontynuacja zbliża nas do katastrofy systemu finansowego, w konsekwencji całego kraju.
R.J.: W ostatnich wypowiedziach przedstawiciele Narodowego Banku Polskiego dawali jasno do zrozumienia, że silny złoty byłby korzystny dla polskiej gospodarki i ułatwiłby stłumienie wysokiej inflacji. To spora zmiana w stosunku to poprzednich lat, kiedy to włodarze otwarcie deklarowali, że zależy im na relatywnie słabej walucie. Proszę powiedzieć, w jakich warunkach władze monetarne powinny dążyć do silnej waluty, a kiedy „na rękę” będzie jej deprecjacja?
A.S.: Najlepszym rozwiązaniem jest stabilizacja kursu, choć akceptuje się lekką deprecjację jako wspomagającą eksport. To jest dopuszczalne pod warunkiem jednak, że inne czynniki proinflacyjne nie zostały uruchomione. Teraz jednak mamy proinflacyjną politykę budżetową, a więc uzasadnione jest wzmocnienie złotego.
R.J.: Na koniec pytanie o perspektywy polskiej gospodarki. Kiedy Pana zdaniem inflacja znajdzie się pod kontrolą i kiedy RPP ze spokojnym sumieniem będzie mogła przystąpić do obniżania stóp?
A.S.: By odpowiedzieć na pytanie, trzeba by chyba rozłożyć pasjansa. Mamy z jednej strony zbliżające się wybory, co jest zawsze inflacjogenne, bo część elektoratu trzeba będzie przekupić. Z drugiej strony, słabną czynniki zewnętrzne, takie jak ceny paliw. Ale w sumie rekomendowałbym obniżenie stóp procentowych NBP już pod koniec pierwszego kwartału.
Z prof. Andrzejem Sopoćko rozmawiał dr Rafał Janik, autor dwóch tomów „Książki o inwestowaniu”.
O Andrzeju Sopoćko
Prof. zw. dr hab. Andrzej Sopoćko zawodowo zajmuje się rynkami finansowych i polityką pieniężną. Obecnie pracuje jako profesor na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego. Był m.in. Prezesem Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, głównym doradcą ekonomicznym Premiera RP, wiceministrem finansów, wiceprezesem Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie.