Fragment książki
Fragmenty książki „Psychologia skutecznego tradingu”:
Pobierz fragment książki w formacie .pdf: strategia 1 „Nastaw się na sukces!”
Pobierz fragment książki w formacie .epub.
Pobierz fragment książki w formacie .mobi.
Fragment książki „Artyści rynków”:
RAY BARROS Porażka, porażka, porażka… Zwycięstwo! Michael McCarthy: Ray, byłeś prymusem na Wydziale Prawa Uniwersytetu w Sydney. Odnosiłeś sukcesy jako prawnik, ale postanowiłeś zostać traderem. Twoje początki były trudne – siedem lat z rzędu samych porażek. To musiało być bolesne. Ray Barros: I to jak! Sprzedałem swoją kancelarię prawną i w 18 miesięcy straciłem wszystko, co zarobiłem na tej sprzedaży. Przez kolejne 5,5 roku utrzymywała mnie żona. Muszę przyznać, że było to cholernie trudne. Podczas swoich wykładów często powtarzam, że Chrissy pracowała i zarabiała pieniądze, ale ja traciłem je dwa razy szybciej. To ona utrzymywała dom, a ja w tym czasie utopiłem około 750 tysięcy dolarów australijskich. To była droga przez mękę. Jak się wtedy czuliście? Chyba wystawiło to wasz związek na próbę? Jesteśmy małżeństwem od 50 lat… Moje gratulacje! Dziękuję… Chciałem powiedzieć, że jesteśmy małżeństwem od 50 lat, bo ona jest fantastyczną osobą. Ja bawiłem się w tradera i traciłem pieniądze. Wyczyściłem rachunek do zera chyba z milion razy. W końcu pewnego dnia powiedziałem do niej: „Kochanie, dostałem nauczkę. Błagam, pożycz mi pieniądze jeszcze tylko ten jeden raz, obiecuję… Obiecuję, że wszystko się zmieni”. Pożyczyła mi więc 25 tysięcy i zacząłem handlować na S&P, które były wtedy pełnym kontraktem. S&P szły za 500 dolarów za punkt i nie mieliśmy wtedy S&P mini. My poruszaliśmy się w zakresie siedmiu punktów, a był to piątek wieczorem. Do końca sesji zająłem pozycję długą na każdym szczycie i krótką na każdym dołku… no i utopiłem całe 25 tysięcy dolarów. Wow… Szczerze – moja żona nie powiedziała wtedy ani słowa. Dopiero kiedy wiele lat później odnosiłem już sukcesy, usłyszałem od niej parę gorzkich słów… Ale w tym trudnym początkowym okresie nie narzekała nigdy. Jestem naprawdę szczęściarzem, mając tak wspaniałą żonę. Tak długie pasmo porażek może jednak podciąć skrzydła nawet najbardziej odpornemu traderowi. Jak odbudowywałeś się w obliczu kolejnych porażek? Częściowo dzięki medytacji transcendentalnej, którą zainteresowałem się już w okresie studiów, co mi bardzo pomogło w późniejszym życiu. Badania pokazują, że medytacja mindfulness – a zasadniczo każda forma medytacji, ale mindfulness szczególnie – pomaga pozbyć się wątpliwości na własny temat, tak bym to ujął. Ja miałem też szczęście dlatego, że pochodzę z rodziny, która wpoiła mi, iż nie ma rzeczy niemożliwych, wystarczy tylko bardzo chcieć i wytrwale dążyć do celu. Było to trudne, nie przeczę. Bywały momenty, gdy dopadały mnie wątpliwości i chciałem wszystko rzucić. Zadawałem sobie pytanie: Czy aby na pewno się do tego nadaję? Miałem jednak solidne wsparcie. Wspierała mnie żona, mogłem także polegać na rodzinie i na tym, czego nauczono mnie w domu, no i pomogła medytacja transcendentalna. Wszystko to sprawiło, że nie poddawałem się i parłem do przodu. Wygląda na to, że wiara w siebie stanowi kluczową cechę tradera? Sądzę, że jest szalenie ważna. Trading to jedyna na świecie gra, w której musimy postępować wbrew naturalnym instynktom, bo przecież człowiek instynktownie ucieka od bólu, a lubi rzeczy przyjemne. W tradingu straty są bardzo bolesne, ale są nieodłącznym elementem gry, nieodzownym do osiągnięcia sukcesu. Musimy je po prostu zaakceptować i starać się ponosić jak najmniejsze straty na jak najwcześniejszym etapie. Jeśli pozbędziemy się strachu przed utratą pieniędzy, rynek nam się odpłaci. Zatem wiara w siebie jest absolutnie konieczna. A jakie twoim zdaniem inne cechy musi posiadać urodzony trader? Nie uważam, że traderem trzeba się urodzić. Sądzę, że w tradingu najfajniejsze jest właśnie to, że wcale nie trzeba być najlepszym na świecie. Trzeba za to być pewnym siebie, bo ostatecznie 90 procent wszystkich graczy daje ci zarobić. Moim zdaniem ważniejsze od talentu okazało się szkolenie na temat akceptacji i zaangażowania oparte na terapii ACT, czyli terapii akceptacji i zaangażowania autorstwa Russella Harrisa, australijskiego lekarza i psychoterapeuty. Bardzo mi ono pomogło. Uważam, że stosowanie tych zasad w praktyce przynosi traderowi znacznie większe korzyści niż wrodzony talent. Czyli można się nauczyć bycia dobrym traderem? Niewątpliwie tak. Myślę, że traderzy rozpoczynający obecnie karierę nie mają pojęcia, jakimi są szczęściarzami, więc nie doceniają tego. Na całym świecie znajdą fantastycznych mentorów, którzy chcą przekazać im swoją wiedzę. Kiedy ja zaczynałem, jedyny rodzaj porady, na jaki mogłem liczyć w Australii, można było streścić w ten sposób: kup ode mnie system, a jutro będziesz bogaczem. Nikt nie słyszał o choćby podstawowym szkoleniu z dziedziny psychologii czy zarządzania pozycją. Nie mieliśmy wtedy takich możliwości. Aby taką wiedzę zdobyć, musiałem lecieć do Stanów na szkolenie z analizy histogramów cenowych oparte na technice profilu rynkowego autorstwa Pete’a Steidlmayera. Zatem – tak, można się nauczyć tego zawodu. I powtórzę raz jeszcze: dzisiejsi traderzy mają naprawdę ogromne szczęście. Też tak myślę. A kto ciebie uczył zawodu? Właśnie Pete Steidlmayer. Nie wiem, czy nasi słuchacze będą go znać. Działał w latach 70. i na początku lat 80. To właśnie on rozpropagował technikę analizy wykresów cenowych bazującą na profilu rynkowym. Poleciałem wtedy do niego do Stanów. Pamiętam to doskonale, bo musiałem poprosić żonę o pieniądze na wyjazd. Zgodziła się, chociaż na życie zostało jej tylko 5 dolarów dziennie. Całe szczęście, że mieliśmy wtedy mieszkanie własnościowe. Więc poleciałem do Ameryki, a tam Peter zrobił ze mnie tradera. Peter Steidlmayer – czy to nie on jest współautorem jednej z najlepszych książek o analizie rynku, Logika rynku? Tak, to on. Chodzi o książkę pod tytułem Rynki i logika rynków. Peter napisał w sumie chyba cztery. Nie było łatwo go zrozumieć, bynajmniej… Jeśli czytałeś Rynki i logikę rynków, to chyba wiesz, co mam na myśli. Ale jego teorie były fantastyczne! Twierdził na przykład, że trader plus wiedza o rynku równa się sukces – to jedna z jego najbardziej znanych maksym i trudno się z nią nie zgodzić. Jakie inne teorie Steidlmayera zrobiły na tobie największe wrażenie? Steidlmayer skupiał się na właściwym zarządzaniu transakcją. Twierdził, że ważny jest moment wejścia, bo jeśli zostanie dobrze wybrany, to trader czuje się od razu komfortowo i nie boi się, że rynek obróci się przeciwko niemu. Ale nigdy nie uda nam się zająć pozycji dokładnie na dołku lub na szczycie. Możemy tylko zarządzać już otwartą pozycją. Pete twierdził też, że najlepsze transakcje to takie, co do których się pomyliliśmy, lecz mimo wszystko udało nam się je zamknąć bez straty. Ta idea zrobiła na mnie naprawdę wielkie wrażenie. Oczywiście nie było tak, że pojechałem na szkolenie i od razu stałem się traderem. Myślę, że zabrało mi około 9–12 miesięcy, zanim wyszedłem na prostą. Ale Pete przekazał mi podstawy teoretyczne, które od tamtej pory stosuję. Chodzi o zmianę podejścia do wcześniejszego zamykania pozycji. Skąd mam wiedzieć, kiedy transakcja nie pójdzie już na pewno w zamierzonym kierunku? Nie warto się bać, że w momencie wyjścia z pozycji rynek odwróci się na naszą korzyść. Tego właśnie nauczył mnie Pete. Powiedział, że jeśli wyjdę z pozycji wcześniej i okaże się to złą decyzją, zawsze mogę do niej wrócić. Nie należy się martwić wcześniejszym zamykaniem pozycji, bo strategia wychodzenia powinna opierać się na analizie struktury rynku, a nie na cenie. Uważam, że to bardzo wartościowa lekcja. Czyli kluczem do sukcesu jest myślenie o przyszłych transakcjach. Tak. Chodzi tak naprawdę o kontrolowanie strat czy ich minimalizowanie. Moim zdaniem łatwiej jest kontrolować straty niż zyski, w tym sensie, że przeprowadzamy transakcję, a dalej działają już mechanizmy rynkowe – my możemy tylko trzymać rękę na pulsie, by panować nad sytuacją. Jeśli ceny na rynku szaleją, trzeba wiele razy otwierać i zamykać pozycje. Cała sztuka polega na tym, aby wybrać właściwy moment wejścia. Jeśli ponosi się niewielkie straty, wówczas można sobie pozwolić na pomyłkę nawet dziesięć razy z rzędu. Jeśli za każdym razem stracimy 0,01 procenta, nie zaboli nas to tak bardzo. Ale jeżeli za każdym razem utopimy 3 do 4 procent, to już zupełnie inna historia. Twój ojciec też był traderem. Spodziewam się, że dał ci kilka lekcji i przekazał jakieś wartości. Czego ojciec nauczył cię, jeśli chodzi o kontrolowanie zysków i strat na rynku? Mój tata był wspaniałym inwestorem i traderem, ale chyba cię rozczaruję, bo wcale nie chciał, żebym poszedł w jego ślady. Pochodził z bardzo tradycyjnej rodziny, w której przywiązywało się wagę do tego, aby dzieci zdobyły solidny zawód: zostały prawnikami, lekarzami, księgowymi czy nauczycielami. Wszyscy moi bracia i siostry, a było nas w sumie ośmioro, ukończyli studia wyższe. Tak naprawdę zająłem się tradingiem dopiero po jego śmierci. Ale ojciec przekazał mi takie wartości, jak wytrwałość i wiara w siebie. Mówił, że jeśli coś w życiu nie wychodzi, nie można powtarzać cały czas tego samego błędu. Trzeba znaleźć przyczynę ciągłych porażek, bo jedynie w ten sposób możemy w końcu odnieść sukces. Wiadomo przecież, że uczymy się na błędach. Jeśli zaczniemy je akceptować, nawet na tysiąc porażek będziemy patrzeć tylko jak na krok w drodze do ostatecznego sukcesu. Myślę, że tego właśnie nauczył nas ojciec i wszyscy moi bracia i siostry mają takie podejście do życia. Najpierw bardzo długo się uczyłeś, potem przez wiele lat odnosiłeś sukcesy jako trader. A teraz historia zatoczyła koło i uczeń sam stał się mistrzem. Tak właśnie było. Całe szczęście, że żona zawsze przychodzi na moje zajęcia, kiedy trzeba uzupełnić frekwencję, bo jako nauczyciel nie odnoszę podobnych sukcesów jak w tradingu. Według Chrissy dzieje się tak dlatego, że przedstawiam to zajęcie jako ciężką harówkę. Nie jestem urodzonym sprzedawcą i muszę się uczyć „sprzedawania” tradingu jako zawodu. Przyszłym traderom zawsze mówię, że jest to najtrudniejsza profesja na świecie. Nigdy nie owijam w bawełnę, więc ostrzegam ich, że nie będzie im szło jak z płatka. Chyba z tego powodu moje wykłady nie cieszą się popularnością, być może odstraszam potencjalnych kandydatów. Ale taka jest prawda – trading to trudny zawód. Czyli mówisz im przykrą prawdę, tak? No tak. Przychodzą do mnie i mówią: „Mam 2000 dolarów, a chciałbym zarabiać 100 000 rocznie”. A ja muszę im powiedzieć, że to niemożliwe. Że sukcesem będzie, jeśli uda im się zarobić 15 do 20 procent w skali roku. To już jest spory wyczyn. Ale tak naprawdę po pierwszym roku sukcesem będzie nawet wyjście na zero, bo wtedy można bez strat działać dalej. Miałem jednak szczęście do studentów, ponieważ moimi słuchaczami było wiele fantastycznych osób, które zaliczyły kurs, a kilka z nich zostało nawet moimi przyjaciółmi. Co więcej, ja też się od nich sporo nauczyłem, z zadawanych mi pytań, bo ci ludzie pytali o rzeczy, które wydawały mi się oczywiste. I musiałem się zastanowić, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem. To mi otworzyło nowe perspektywy, a dzięki nim jestem lepszym traderem. Czyli utrzymujesz kontakty towarzyskie z byłymi studentami? Tak. Spotykamy się, rozmawiamy przez Internet, tworzymy małą internetową grupę traderów. Jeśli chodzi o mnie, pragnę cały czas doskonalić się jako trader. Kiedy znajdę ciekawą informację czy wezmę udział w interesującym szkoleniu, przekazuję tę nową wiedzę innym, a oni robią to samo. W ten sposób uczymy się od siebie nawzajem w ramach naszej grupy. Ostatnie badania wskazują bowiem, że lepiej działa się w grupie, czujemy w niej odpowiedzialność. Właściwa organizacja takiej grupy pozwala stosować metodę zwaną „odwróconą klasą”, czyli nauczania przerzuconego poza mury szkoły, w którym aktywnością wykazują się głównie sami uczący się. Edukacja grupowa stanowi jedną z form takiej nauki i uważam, że jest ona bardzo korzystna dla traderów. Trzeba pamiętać, że w tym zawodzie działa się w pojedynkę i czasem można mieć poczucie samotności. W grupie czuje się wsparcie, co uławia życie i jest bardzo ważne. Czasem nie rozumie cię mąż lub żona, a grupa daje wsparcie – nie tylko tobie, ale także współmałżonkowi. A nasza grupa jest naprawdę wspaniała. Jestem pewien, że wielu naszych odbiorców chciałoby kiedyś znaleźć się w takiej grupie. Czy możesz coś więcej o tym opowiedzieć? O czym rozmawiacie? Jak tam jest? Staramy się spotykać raz w tygodniu. Nie wszyscy są obecni, ale tak czy owak zaczynamy. Każdy z nas mówi, co sądzi o sytuacji na danym rynku. Przydzielamy rynki określonym osobom lub grupom. Powiedzmy, że Mike w przyszłym tygodniu zajmie się indeksem Nikkei, Ray walutami i tak dalej. Przedstawiamy naszą ocenę sytuacji i informujemy grupę, jakie zamierzamy podjąć działania. Tydzień później zdajemy grupie relację, czy wprowadziliśmy te plany w życie, a jeżeli nie, to dlaczego. Gdy przedstawimy na forum swoje plany, trudno nam potem działać impulsywnie. A jeśli jednak podążymy za impulsem, grupa zapyta, dlaczego tak się stało i co nas do tego skłoniło. Każdy dorzuci do dyskusji swoje trzy grosze. I nawet jeśli 90 procent z tego, co powiedzą, nie będzie dla ciebie przekonujące, to pozostałe 10 procent zostanie ci w głowie i uczyni cię lepszym traderem. I jeśli cały czas popełniasz ten sam błąd, to na forum grupy poczujesz większą presję, by coś z tym w końcu zrobić. Na pewno będziesz mieć większą motywację, niż kiedy działasz sam i bijesz się tylko z własnymi myślami. Działając samotnie, nie musisz się nikomu tłumaczyć. Ale w większym gronie odczuwasz większą odpowiedzialność, może nawet jakiś rodzaj wstydu. Szczególnie na Wschodzie, Mike – chyba wiesz, jak bardzo ważne jest zachowanie twarzy! To naprawdę ma znaczenie! Siła grupy jest wielka. Wszyscy musimy walczyć z pokusą działania na rynkach pod wpływem impulsu, a grupa w tym faktycznie pomaga. Ray, wielokrotnie podkreślałeś, że należy rozmawiać z tymi traderami, którzy opowiadają o swoich porażkach, a nie z tymi, którzy opisują swoje sukcesy. Bo ten, kto uczy się na własnych błędach, prawdopodobnie będzie lepszym traderem. Tak. Przede wszystkim musimy jednak pamiętać, że błąd i strata to dwie różne rzeczy. Ja nie przejmuję się zbytnio wynikami transakcji, bo w pewnym sensie nie mam do końca na nie wpływu. Należy natomiast kontrolować sam proces, realizować przyjęty plan. Jeśli więc cały czas popełniamy ten sam błąd, może to oznaczać, że nie trzymamy się planu. Niedawno prowadziłem szkolenie w Singapurze i jeden z uczestników wyznał, że był na wielu kursach, zainwestował w nie sporo kasy, ale chyba nie wprowadza w życie tego, czego się nauczył. Po szkoleniu zaprosiłem go na rozmowę. Jak się okazało, pewne okoliczności i wydarzenia w jego życiu powodowały, że łamał swoje zasady i działał wbrew sobie, jeśli mogę to tak ująć. I dlatego wyciąganie wniosków z własnych błędów jest tak ważne. Należy się zastanowić, co robimy źle. Ktoś kiedyś przekazał mi bardzo mądrą wskazówkę. To był psychiatra, mój dobry znajomy. Powiedział tak: „Wyobraź sobie, że masz przed sobą cel, na którym ci zależy. Dążysz do niego, ale po drodze z jakiegoś powodu zbaczasz z obranej ścieżki i za każdym razem wydaje ci się, że masz ku temu dobry powód. Zapomnij o tych powodach! To są wymówki. Zastanów się, co robisz. Przeanalizuj swoją decyzję i jej skutki. Zastanów się, co było jej powodem. Pomoże ci to wrócić na właściwą ścieżkę”. Sądzę, że to najlepsze podsumowanie mojego podejścia do strat ponoszonych przez tradera. Jeśli podejmuję jakąś decyzję, a jej skutki są dla mnie niepożądane, to muszę przeanalizować tę sytuację. Czym była uwarunkowana? Jak zmienić to zachowanie? To według mnie szalenie ważne. Zaczynam rozumieć, dlaczego twoja metoda przynosi tak dobre rezultaty. Nieustannie szlifujesz swoje umiejętności. Kiedy spotyka się kilku traderów, zwykle opowiadają o swoich sukcesach, ale porażki przecież też bywają niezapomniane. Czy była jakaś transakcja, która szczególnie zapadła ci w pamięć i czegoś cię nauczyła? W kontekście zysków czy strat? Opowiedz o obu stronach medalu, jeśli możesz. To może najpierw o stratach, jakie poniosłem. Bodaj 18 miesięcy temu zwietrzyłem dobrą okazję na dolarze kanadyjskim. Ja jestem swing traderem, czyli zajmuję się swing tradingiem w 18 dniowym oknie średnioterminowym, bazując na trendzie miesięcznym. Ale tak naprawdę wszystko odbywa się w ciągu 60 minut, kiedy koncentruję się na danej transakcji, szykuję się do skoku, namierzam cel i czekam na odpowiedni moment. I gdy ten moment nadchodzi, błyskawicznie reaguję. Tak przynajmniej wygląda to w teorii. Wiem też, że kiedy jestem bardzo zmęczony, nie powinienem w ogóle zawierać transakcji. A ten konkretny wieczór był pełen spotkań towarzyskich, rozmów, bla, bla, bla… Byłem wykończony. Chyba chciałem tylko zająć pozycję długą… a może krótką, nie pamiętam już. Powiedzmy, że chciałem zająć pozycję długą. Ale z jakiegoś powodu zająłem zamiast tego pozycję krótką, a jej odwrócenie kosztowało mnie 200 pipsów. Teraz, z perspektywy czasu, zachodzę w głowę – jak mogłem popełnić taki błąd? Przecież wiem, że słabo mi idzie, kiedy jestem zmęczony. A jednak się stało. Chyba każdy z nas ma podobny błąd na swoim koncie. A jak się czułeś następnego dnia, kiedy się z tym przespałeś? Nie za dobrze. Ale – jak mawiał Russell Harris – trzeba wziąć to na klatę. Obwinianie się i stawianie siebie samego do kąta niczego nie zmieni. Zamiast tego należy przeanalizować własne decyzje i ich okoliczności. W tym akurat przypadku przyczyną było moje zmęczenie. I od tamtej pory, a było to 18 miesięcy temu, nie pozwoliłem sobie na taki błąd ponownie. Chyba potrzebowałem takiego prztyczka w nos, żeby pamiętać, że chociaż uważam się za dobrego, są pewne zasady, których łamać nie należy. A teraz ta druga strona medalu – porozmawiajmy o transakcji, która zakończyła się sukcesem, co można sprawdzić, bo została opisana na blogu. Otóż wypracowałem pewną strategię, którą teraz nazywam strategią brexitu. Chodzi o sytuację, gdy prawdopodobieństwo realizacji określonego scenariusza wynosi 50/50, patrząc obiektywnie. Zupełnie tak jak w przypadku brexitu – jeśli spojrzymy na ówczesne wyniki badań opinii publicznej, to okaże się, że w miejscach takich jak Londyn, w środowisku wykształconych Brytyjczyków, panowało głębokie przekonanie, że Wielka Brytania nie wyjdzie z Unii Europejskiej. Ale w środowisku klasy robotniczej czy mniej zamożnej klasy średniej nastroje były inne. Jeśli ktoś śledził sondaże, ten podział był dla niego ewidentny. A jednak tuż przed brexitem rynek mocno zwyżkował, a funt bardzo się umocnił. Na blogu sugerowałem więc zmniejszenie zajętych pozycji, bo jeśli się mylimy, jeśli Wielka Brytania wyjdzie ostatecznie z Unii Europejskiej, to będzie bolesne. Jeżeli nie wyjdzie, to wówczas zajęcie pozycji krótkiej na funcie może przynieść stratę rzędu 300 czy 400 pipsów. Ale jeśli mamy rację, wówczas rynek obróci się na naszą korzyść, a stosunek ryzyka do zysku będzie naprawdę dobry. To właśnie jest moja strategia brexitu. Polega ona na tym, by otworzyć pozycję bezpośrednio przed ogłoszeniem wyniku, jeśli to możliwe. Ja zatem odłożyłem moment wejścia do chwili zamknięcia giełdy w Nowym Jorku. Kurs na rynku jeszcze trochę podskoczył, sprzedałem po wysokim kursie, a potem ogłoszono wyniki… I okazało się, że była to jedna z najbardziej zyskownych transakcji, jakie ostatnio przeprowadziłem. Napisał do mnie potem jeden z traderów czytających mój blog. Zarobił na tej transakcji ponad milion dolarów. Stwierdził, że chyba nie wierzę we własne teorie, skoro ograniczyłem pozycję do 25 procent. Ale ja to zrobiłem, ponieważ uważałem, że należy odpowiednio zmniejszyć pozycję, skoro i tak miało się to później zbilansować dzięki wzrostowi zmienności. Oczywiście podziękowałem mu i pogratulowałem miliona dolarów. Podziękowałem mu też za tę uwagę, że nie wierzę we własne teorie… Bo wyobraź sobie, co by było, gdybym się jednak pomylił – co wtedy by mi ten gość napisał, cha, cha? Cha, cha, tak sobie myślę, Ray, że w ciągu godziny czy dwóch po ogłoszeniu wyniku można było zarobić gdzieś około 1200 pipsów. Tak było. A czy zamknąłeś pozycję od razu, czy trochę ją przetrzymałeś? Takie pozycje zamyka się w momencie, gdy w naszej ocenie kurs zalicza dołek. Nietrudno było to stwierdzić, bo moja strategia polegała na wychwyceniu punktów kulminacyjnych w wyprzedaży, a do oceny momentu osiągnięcia tego poziomu stosuje się obiektywne przesłanki. Musi nastąpić wybicie w dół, pojawić się określona formacja i tak dalej. A kiedy zamknąłeś tę pozycję, co wtedy działo się w twojej głowie? Zazwyczaj skupiam się na strategii. Niekiedy zdarza się gorszy okres, ale staram się wówczas nie poddawać przygnębieniu. Wszystkim się to przecież zdarza. Są takie okresy, kiedy nic się nie udaje i to, co działało w przeszłości, nie działa. W takim wypadku musimy zredukować pozycję, zamknąć ją wcześniej i tak dalej. I tak samo w drugą stronę. Jeśli uda nam się dużo zarobić, dostajemy nagle skrzydeł, czujemy się fantastycznie. Ale nie można pozwolić, by poniosły nas emocje. Oczywiście, czułem się świetnie, bo jak ma się czuć trader, któremu udało się sporo zarobić? Zysk był spory, wszystko poszło po mojej myśli. Jednak chyba bardziej cieszyło mnie to, co nastąpiło później. Nie sam wynik transakcji, ale e-maile, które dostałem, albo komentarze na blogu. Ludzie pisali, że zdecydowali się na wejście, lecz potem nie trzymali się moich rekomendacji, zaczęli tracić i już nie zdecydowali się na powrót. To było naprawdę pouczające. Ray, znasz doskonale różne rynki. Masz wiele lat doświadczenia. Wiadomo, że istnieją określone trendy rynkowe, rozmaite podejścia do rynków. Jak w tym kontekście zmienił się trading w ciągu twojej wieloletniej kariery? Myślę, że trendy ogólnie uległy osłabieniu. Choć jeśli spojrzymy na przykład na kontrakty terminowe na S&P 500, to dostrzeżemy bardzo silny trend wzrostowy, i wygląda na to, że utrzyma się on w przyszłości… ale zobaczymy, jak będzie. Moim zdaniem błyskawiczny dostęp do informacji zmienił reakcje traderów na wydarzenia na rynku. Kiedyś mówiło się, że rynki to taka czarodziejska kula, bo pokazują nam, jaką drogą pójdzie gospodarka. Uważam, że już tak nie jest. Dziś traderzy opierają się na informacjach napływających na bieżąco z rynku i działają tak jak inwestorzy indywidualni. Mówię oczywiście o inwestorach instytucjonalnych, bo to oni są animatorami rynku i to oni właśnie reagują na bieżące wiadomości stamtąd. Pracujący dla nich młodzi traderzy działają zwykle pod wpływem impulsu, a brexit jest tego najlepszym przykładem. Nie sądzę, aby w dawnych czasach taka sytuacja mogła mieć miejsce. Tak więc uważam, że trendy, ogólnie rzecz biorąc, słabną, szczególnie na rynku walut. Częściej za to obserwujemy gwałtowne skoki notowań, co skutkuje częstym otwieraniem i zamykaniem pozycji, czyli tak zwanym piłowaniem. Musimy więc szybciej decydować się na wyjście z marnej transakcji, bo jeśli coś idzie nie po naszej myśli, lepiej zamknąć pozycję wcześniej niż później. Dzięki temu będziemy mogli do niej wrócić. Rynek bardzo się zmienia, a zmiany zachodzą szybko. Trochę inaczej sprawa wygląda, jeśli chodzi o indeksy giełdowe. Luzowanie ilościowe ograniczyło możliwości zajmowania pozycji krótkich, wspiera za to trendy wzrostowe. Choć Rezerwa Federalna zapowiedziała zakończenie luzowania ilościowego, nadal pokutuje takie przekonanie – a mówię tu o moich znajomych, którzy biorą udział w grze rynkowej na przykład jako zarządzający funduszami hedgingowymi – otóż nadal pokutuje przekonanie, że jeśli jutro nastąpi jakiś krach na rynku, to Fed przybędzie z odsieczą niczym rycerz na białym koniu i wpompuje w rynek rządowe pieniądze. Panuje takie przeświadczenie, że rynek sam się nie podniesie, a indeksy giełdowe nie wrócą do normalnego poziomu. I to budzi moje obawy, bo w pewnym momencie pompowanie wielkich rządowych pieniędzy przestanie po prostu działać. Sytuacja zacznie wracać do normalności, trend się odwróci, a stopy procentowe zaczną znowu rosnąć. Ja podpisuję się pod teoriami głoszonymi przez austriacką szkołę ekonomii. Jestem przekonany, że gospodarka pójdzie w tym kierunku, że stoimy u progu głębokiej recesji, może nawet krachu gospodarczego, którego przyczyną będzie właśnie wieloletnie pompowanie w gospodarkę rządowych pieniędzy. Bardzo jestem ciekaw, co wydarzy się w perspektywie kolejnych czterech, pięciu lat i czy obrócimy tę sytuację na naszą korzyść na rynkach akcji. To prawda. Często największe zyski notujemy jako traderzy w wyniku spadków na rynku, szczególnie na rynku akcji. Czy nie sądzisz, że przez to patrzymy na rynki nieco tendencyjnie? Nie, nie uważam, że można nas tak podsumować. Sądzę, że każdy trader działa na swój sposób tendencyjnie. Znam na przykład tradera, który zawsze zajmuje pozycje krótkie na dolarze australijskim, nigdy nie kupuje, zawsze tylko sprzedaje. Zgodzę się jednak, że obecnie na rynku panuje tendencja do zajmowania pozycji długich. Oczywiście znajdą się zawsze tacy, którzy będą sprzedawać, żeby rynek nie poszybował zbyt wysoko. Tak to w tej chwili wygląda. Ja sam należę raczej do obozu sprzedających niż kupujących. Ale większość traderów na indeksach akcji zajmuje pozycje długie i poluje na dołki. Myślą, że jeżeli wtedy kupią, będą bezpieczni. Jednak ludzie tacy jak ja, którzy pamiętają krach z 1987 roku, widzą, że rynek zwalnia i ma zadyszkę. Dawniej analizowalibyśmy wolumeny i zakresy, żeby ustalić, czy zbliżamy się do szczytu; teraz jednak ten obraz uległ zniekształceniu za sprawą luzowania ilościowego. Nie jestem więc pewien, Michael, czy tak jest w rzeczywistości. Może to wydaje się bardziej oczywiste dla nas i ludzi z mojego pokolenia. My przeżyliśmy krach w 1987 roku, przeżyliśmy lata 60. i 70., kiedy indeksy rynkowe szły w bok, a potem leciały w dół. Ja rozpocząłem tę grę jeszcze na uniwersytecie i oczywiście od razu straciłem pieniądze, co do grosza. A potem był rok 1987, kiedy po raz pierwszy coś zarobiłem, ale stało się tak tylko dlatego, że byłem na krótko w czarny piątek, a zająłem tę pozycję tuż przed zamknięciem giełdy w piątek wieczorem. I pamiętam, że w poniedziałek rano poszedłem do brokera. W tamtych czasach nie mieliśmy oczywiście terminali, na których moglibyśmy śledzić notowania na ekranie Reutersa, i ręcznie tworzyliśmy wykresy. Popatrzyłem na mojego brokera z nocnej zmiany, twarz tego gościa była biała jak papier. Pytam: „Co ci się stało?”. A on mi na to, że indeks poleciał 100 punktów w dół. Mówię: „OK, Dow poleciał 100 punktów i co z tego?”. A on, że nie chodzi o Dow, tylko o S&P. Pomyślałem: „Hmm, ile to będzie w dolarach i centach?”. Słucham ciebie, Ray, i nasuwa mi się jeden wniosek – ty cały czas się uczysz, dostosowujesz się do zmian. I to jak! Bo rynek nieustannie się zmienia. Zmienia się też to, czego i jak się uczymy. Masz więc rację – ja cały czas się uczę. I nigdy nie przestanę. Wiesz, moja żona ma pewną obsesję. Stale mnie upomina, żebym pozbywał się starych książek, ponieważ nie mieszczą się w bibliotece. A biblioteka w Hongkongu zawsze bardzo chętnie je ode mnie przyjmuje, bo są w idealnym stanie. I kiedy nie odzywam się do nich średnio co 18 miesięcy, upominają się o nowe książki. OK, czyli ewidentnie jest na ciebie popyt! Ray, słuchając cię, nietrudno zauważyć, że trading i rynki są twoją wielką pasją. Dlaczego tak kochasz to, co robisz? Mike, spójrz na to w ten sposób. Moim zdaniem trading jest jedynym zajęciem na świecie, w którego przypadku mogę być panem swego losu, kontroluję wszystko sam, a moje sukcesy i porażki zależą wyłącznie od moich decyzji. Tak to właśnie wygląda. Nie ma żadnych nacisków z zewnątrz. Nikomu też nic nie zawdzięczam. A teraz spójrzmy na moją rolę jako nauczyciela. Wydaje mi się, że mogę nauczyć czegoś studentów. Ale jeśli oni nie będą chcieli tego przyswoić, jeżeli nie będą w tym widzieć celu, to się po prostu nie uda. Mogę przytaczać wszelkie możliwe argumenty emocjonalne i racjonalne, jednak jeśli oni sami nie zechcą stosować jakichś zasad w praktyce – nic nie można na to poradzić. Na rynkach jest inaczej. Jeśli pragnę zarobić, muszę trzymać się określonych reguł gry. Jeśli będę to powtarzać w wielu transakcjach, wówczas zacznę faktycznie zarabiać, zobaczę rezultaty. Jeżeli natomiast złamię te zasady, mogę wprawdzie na początku trochę zarobić, ale ostatecznie w dłuższej perspektywie czasu poniosę straty. Powtarzam – zależy to wyłącznie ode mnie. To ja jestem ojcem swoich sukcesów i porażek. I to właśnie kocham w tradingu najbardziej, bo cenię sobie niezależność. A na dodatek to jedyna profesja na świecie, w której 90 procent twoich konkurentów daje ci zarobić. Żaden inny zawód nie stwarza takiej okazji! Masz rację. I jest to bardzo zachęcająca perspektywa. Prawda? Podkreślam jednak zawsze i chcę, aby twoi słuchacze też to zapamiętali: nie ma sposobu, by zarabiać pieniądze szybko, łatwo i przyjemnie. Trading to najtrudniejsza profesja na świecie. Ale można jej uczyć i można się jej nauczyć. A jeśli do tego dodamy ciężką pracę, można odnieść sukces. Nie potrzeba żadnego wielkiego talentu, wystarczy pewność siebie. I nie trzeba być wcale najlepszym traderem na świecie, żeby naprawdę dobrze zarabiać. Bo na tradingu można zbić fortunę. Jest tylko jeden warunek – należy podejmować właściwe decyzje i trzymać się określonych zasad. Zapomnijcie więc o mrzonkach, że można zainwestować 1000 dolarów i w przyszłym roku zobaczyć na swoim koncie 20 milionów… to nie tak. Ale stopniowo, krok po kroku, pieniądze na koncie będą rosły. Im wcześniej zaczniecie, tym lepiej – bo im dłużej będziecie zdobywać doświadczenie, tym łatwiejsze stanie się to z czasem. Najbardziej lubię dostawać podziękowania od traderów oraz ich żon czy mężów. Piszą, że gdyby nie ja, gdyby nie moja pomoc, to nie wiadomo, w jakiej byliby teraz sytuacji. Tego typu wiadomości bardzo mnie cieszą. Dla mnie to jest warte więcej niż milion dolarów.