#027 „Psychologia giełdy” – giełdowe zoo | Uczestnicy rynku kapitałowego

13 grudnia 2021

Listen to „027. „Psychologia giełdy” – giełdowe zoo | Uczestnicy rynku kapitałowego” on Spreaker.

Psychologia giełdy to ulubiony temat Kostolanya gdyż na parkietach zawsze fascynowali go przede wszystkim ludzie. Jego książka opowiada o tych, którzy potrafią myśleć nieschematycznie, i o tych, którzy przegrywają, dlatego że są absolutnie pewni wszystkiego. Bo gra na giełdzie nie przypomina ani szachów, ani ruletki – jest zdumiewającym połączeniem jednego i drugiego.

Fragment rozdziału, który zaraz posłuchasz w lekko ironiczny sposób przedstawia i opisuje uczestników rynku kapitałowego. Kostolany rozprawia się z łowcami szczęścia, spekulantami, wiecznymi bykami bądź niedźwiedziami oraz lekkomyślnym podejściem do inwestowania charakterystycznym dla amatorów.

Książka Andre Kostolanya dostępna na maklerska.pl „Psychologia giełdy”.

Psychologia giełdy

Transkrypcja: Moje giełdowe zoo

Istnieje zabawna definicja giełdy – jest ona „Monte Carlo bez muzyki”. Przeciwko temu muszę zaprotestować. Latem często mieszkam na Riwierze Francuskiej, kilka minut drogi od Monte Carlo. Ale kiedy czasami mam ochotę pooddychać trochę giełdową atmosferą, wtedy na pewno nie jadę do Monte Carlo.

Biedne Monte Carlo, smutny obrazek: kilkuset starszych panów i starszych dam, którzy za parę sztonów usiłują wygrać swój codzienny kołacz. Jakże to smutne, kiedy pomyślę o milionach akcji, którymi każdego dnia handluje się na giełdzie nowojorskiej. To prawda, że wielu graczy na Wall Street obchodzi się ze swoimi pieniędzmi, tak jakby giełda była ogromnym kasynem gry; takie lekkomyślne podejście nie usprawiedliwia jednak nieumiejętności odróżnienia 37 czerwonych i czarnych liczb na zielonym stole ruletki od giełdowej ceduły.

Gra na giełdzie wprawia kapitał w ruch. Podnieta wygranej przyciąga do nowych gałęzi przemysłu oraz do nowych projektów naukowych zarówno miliony najbogatszych kapitalistów, jak i grosze uciułane przez mikrokapitalistów. Czy istniałyby koleje żelazne XIX wieku, samochody XX wieku, przedsiębiorstwa elektroniczne, komputerowe i wiele innych rewolucyjnych przedsięwzięć, gdyby spekulacje giełdowe nie dostarczyły potrzebnych na te cele miliardów? A jeśli nawet dzikie spekulacje giełdowe prowadzą czasami do monumentalnych krachów, to na ich gruzach zawsze powstaje jakaś wspaniała nowa gałąź przemysłu. Mówiąc krótko, spekulanci, owe pasożyty gospodarki, odgrywają swoją specyficzną rolę w liberalnym kapitalizmie.

Niedawno znów miałem okazję rozkoszować się tym barwnym towarzystwem łowców szczęścia na giełdzie, i to nie w Monte Carlo, lecz podczas pewnego wieczornego przyjęcia w Paryżu, we fraku, muszce i lakierkach.

Na jedno z takich pełnych blasku przyjęć paryskiego sezonu w Bois de Boulogne zaproszonych zostało 700 graczy i spekulantów. Jedna z najbardziej poważanych firm maklerskich z Wall Street świętowała stulecie swego istnienia. Bal otworzył przybyły z Nowego Jorku wspólnik. Senior na początku pozdrowił śmietankę paryskich spekulantów. Giełdziarze obojga płci tańczyli przy dźwiękach trzech orkiestr aż do białego rana. Bawiłem się naprawdę dobrze: kawior à gogo (jedzony łyżeczką), lejący się strumieniami szampan w najlepszym gatunku, egzotyczne owoce, przepiękne kosze kwiatów, lokaje w białych perukach. Wszystko dobre, piękne i drogie. Jednak jakie znaczenie może mieć tak wystawne przyjęcie, jeśli się pomyśli, jakiej wielkości prowizje zgarniają codziennie maklerzy. Zebrało się tam całe zoo: wszystkie typy i wszystkie gatunki – gracze operujący z dnia na dzień, spekulanci wielkiego formatu i zarządcy ogromnych funduszy inwestycyjnych. Pomiędzy stołami krążyły wskazówki, kursy giełdowe, cyfry bilansów; wymieniane były argumenty.

Tu pewna młoda dama usiłuje w blasku diamentów wydobyć od swojego sąsiada przy stoliku jakąś cenną wskazówkę, aby na nadchodzącą zimę zamówić sobie nowe futro z norek; tam jakiś gruby jegomość z cygarem omawia swoje pomysły z kolegą i myśli już o basenie pływackim, na który będzie mógł sobie pozwolić dzięki wygranej. „Mojemu nowemu jachtowi nadałem imię „Boeing” – mówi mi stary znajomy – ponieważ sfinansowałem go z zysków na „Boeingu”. Gdybym sprzedał te akcje kilka miesięcy później, jacht mógłby być dwa razy większy”. Mówiono wszystkimi językami, zgromadzili się tu przedstawiciele wszystkich nacji: Anglosasi, Ormianie, Rosjanie, czy też chińscy uciekinierzy, którzy uchodzą na Wall Street za najbystrzejszych i odnoszących największe sukcesy specjalistów. Przyjęcie to było najlepszym symbolem pokojowego współżycia pod znakiem dolara; było bardziej zabawne i kolorowe aniżeli Monte Carlo. Była to po prostu „giełda z muzyką”.

Byki i niedźwiedzie

Od siedemdziesięciu lat żyję w tym ogrodzie zoologicznym zamieszkiwanym przez różnych przedstawicieli rodzaju ludzkiego. Miałem wielu przyjaciół: herbowych szlachciców, intelektualistów, drobnych paskarzy i wielkiego formatu złodziei – jednym słowem ludzi bogatych niczym Krezus i biednych jak mysz kościelna. A na giełdzie? Nie każdy, kto się tam porusza jest „spekulantem” (myślę, że nie należy nadużywać tego pojęcia). Gracze giełdowi są tacy i owacy. Jest wśród nich doktor sztuki giełdowej i gracz grający z dnia na dzień, a nawet z godziny na godzinę. Są amatorzy i półamatorzy, są pokątni spekulanci, i tak dalej.

A poza tym istnieje jeszcze cała armia ludzi obsługujących giełdową infrastrukturę: bankierów ze swoimi urzędnikami, maklerów, reemitentów, agentów i subagentów, pozbawionych środków do życia doradców inwestycyjnych, których profesja bardziej przypomina sprzedawców odkurzaczy aniżeli zarządców majątku oraz całej rzeszy ludzi żyjących wyłącznie na giełdzie i z giełdy; z komisowego, prowizji, opłat za pośrednictwo, i tak dalej.

Do najważniejszych postaci należą jednak „niedorajdy grające na hossę”, „sępy grające na bessę” oraz inne dziwaki. Zaludniają oni ten świat, na którym poruszam się od siedemdziesięciu lat.

Po upływie tak długiego czasu mogę sobie chyba trochę podrwić z tego giełdowego zoo, z którego sam siebie nie wykluczam. Przy odrobinie szczęścia młodsi ode mnie mogą nawet czerpać z tego korzyści.

Giełda jest barwnym światem, jest pewnego rodzaju dżunglą, w której silniejszy pożera słabszego. Vae victis! (Przypis: łac. biada zwyciężonym! (okrzyk galijskiego wodza Brennusa po zwycięstwie nad Rzymianami w 390 r. p.n.e.) – przyp. tłum.)

Wśród profesjonalistów trwa nieustanna walka w ramach najlepiej nadającego się do tego systemu dwupartyjnego. Są grający na zwyżkę, jak i grający na zniżkę albo, jak to w malowniczy sposób określają Anglosasi, bulls and bears (byki i niedźwiedzie).

Byk jest symbolem spekulanta, który atakuje z przodu i swymi rogami ciska wszystko w górę, w pierwszej kolejności oczywiście kursy. Spekulant grający na zniżkę jest myśliwym, który sprzedaje skórę na niedźwiedziu. Może mu się bowiem zdarzyć, że nie trafi w niedźwiedzia i sprzedaną przedwcześnie skórę będzie musiał odkupić ze stratą.

Na wszystkich giełdach na świecie byki nie lubią niedźwiedzi, tak jak i niedźwiedzie nie lubią byków. Ich sposób myślenia jest tak diametralnie różny, że nie istnieje żadne wydarzenie polityczne czy gospodarcze, na temat którego mieliby takie samo zdanie. Spekulant grający na zniżkę każdą wiadomość komentuje pesymistycznie, natomiast grający na zwyżkę – optymistycznie.

Po dziesięciominutowej rozmowie z jakimkolwiek graczem giełdowym potrafię powiedzieć, czy jest on spekulantem grającym na zwyżkę, czy też na zniżkę i to nie wspominając ani słowem o giełdzie. Moja doraźna „psychoanaliza giełdowa” zaczyna pracować natychmiast. Kiedy bowiem spotkają się dwaj giełdziarze, to nie pytają: „Co u pana słychać?”, lecz: „Co myśli pan o giełdzie?”

Spekulant grający na zniżkę jest osobliwym dziwakiem, którego motywy postępowania wywodzą się z różnych źródeł.

Typowym przedstawicielem „intelektualnego spekulanta grającego na zniżkę” był niejaki Victor Lyon, w kręgach giełdowych powszechnie nazywany „krwiopijcą”. Starał się on zawsze uzyskać poufne informacje o wysokości kredytów pobranych na inwestycje giełdowe. Jeśli dowiedział się, że w spekulacje na hossę zaangażowane były setki milionów czy nawet miliardy, wówczas grał oczywiście na bessę. Lyon powtarzał nieustannie, że decydujący jest stan techniczny rynku; jeśli wszystkie papiery trzymane są przez „słabe ręce”, wtedy musi nastąpić krach. I zawsze miał rację. Victor Lyon zwykł mówić: „Podczas jednego dnia bessy zarabiam więcej pieniędzy, aniżeli w ciągu trzydziestu dni wzrostu kursów”.

Poza „intelektualistami”, którzy opierają swoje spekulacje na przemyśleniach, istnieją także grający na bessę spekulanci „psychologiczni”. Ten typ nie ma najmniejszego pojęcia o tym, czy papiery są niedowartościowane, czy też przewartościowane i wcale się tym specjalnie nie przejmuje.

Jego decyzja, aby stać się spekulantem grającym na zniżkę, ma podłoże wyraźnie indywidualnopsychologiczne, np. przywiązanie zbyt dużej wagi do pieniędzy, które trzyma w kieszeni w postaci gotówki (jak już wcześniej pisałem, sam byłem kiedyś przedstawicielem takiego gatunku). Także ktoś, kto cierpi na dolegliwości żołądkowe i z tego powodu zawsze znajduje się w złym nastroju, nigdy nie stanie się spekulantem grającym na zwyżkę cen akcji.

Moim pierwszym klientem, jakiego w ogóle miałem na giełdzie, był taki właśnie „psychosomatyczny” spekulant grający na zniżkę. Był nim członek rady giełdy Gustav Hofmann – dobry przyjaciel mojego ojca. Wprawdzie sam siebie określał mianem bankiera, ale jego jedynym klientem był prawdopodobnie on sam. Hofmann grać głównie na zniżkę. Pewnego dnia przyjechał w odwiedziny do Paryża. Aby wyjaśnić mu co nieco, zabrałem go z sobą na giełdę. Kursy akcji były bardzo stabilne. Zapytał, jaka jest cena akcji „Paris-Bas”. Kiedy podałem mu kurs, powiedział spontanicznie: „To za wysoko! Ta cena jest wręcz nieprzyzwoita”.

Byki i niedźwiedzie stoją naprzeciw siebie także wtedy, gdy chodzi o interesy materialne. Wynik ich walki nie zależy jednak od ich siły, lecz – jak pisałem – od wielu czynników politycznych, gospodarczych i psychologicznych, od wszelkiego rodzaju imponderabiliów. Byki nie potrafią sobie nawet wyobrazić, że kursy mogły także spadać.

Wydaje im się, że wzrost kursów jest zjawiskiem normalnym i oczywistym, natomiast gwałtowny spadek uważają za niemożliwy. Jednak niedorajdom grającym na hossę o wiele łatwiej jest pogodzić się ze stratami, gdy kursy akcji na giełdzie spadają aniżeli z przegapionymi zyskami, gdy kursy bez ich udziału pną sią w górę. Niedźwiedź natomiast charakteryzuje się perwersyjną niemal chęcią zadania bólu drugiemu człowiekowi. Pewien giełdowy poeta określił go takimi oto rymami: „Pan Bóg gardzi graczem, co stawia na bessę, gdyż gracz ten ma chrapkę na cudzą kiesę” To prawda, ponieważ gracz ten może wygrać tylko wtedy, gdy inni na skutek spadku cen swych akcji ponoszą stratę. Tymczasem grający na zwyżkę czerpie zyski ze wzrastających kursów dzięki rozwojowi firmy, nie szkodząc przy tym innym. Grający na zniżkę tryumfuje wtedy, kiedy inni się użalają, albowiem – jak pokazuje doświadczenie – na stu profesjonalistów giełdowych przypada zaledwie pięciu grających na zniżkę. A kiedy już nastąpi krach, na który niedźwiedź liczy, wtedy będzie mógł się śmiać razem z Wilhelmem Buschem: „To fatalnie! – Schlich powiada. – Lecz nie dla mnie – dla sąsiada” (Przypis: Cytat z bajki Wilhelma Buscha „Plich” i „Plum” – przyp. tłum.).

Dziwaków giełdowych natomiast nie interesuje to, co robią byki i niedźwiedzie. Żyją oni w swoim własnym świecie. Należą do nich na przykład gracze teoretycy.

Co prawda przedstawiciele tego gatunku kupują i sprzedają akcje, ale jedynie w myślach. Zyski i straty księgują tylko w głowie, ich portfele nic z tego nie mają. Gracze ci czują się jednak szczęśliwi, gdy uda im się zrealizować owe teoretyczne zyski.

Istnieją także gracze weekendowi, którzy kupują papiery wyłącznie w piątki, i tylko wtedy, gdy giełda jest silna, co bierze się z ich przekonania, że po optymistycznym zakończeniu tygodnia inwestorzy przystąpią w poniedziałek do zakupów. Wśród nich nie spotkałem jeszcze ani jednego milionera.

Są też i tacy, którzy zajmują się wyłącznie spółkami znajdującymi się na krawędzi bankructwa. W żargonie giełdowym mówi się o nich „mokre nogi”. Wydaje im się, że zdarzy się jakiś cud. Co prawda, tu i ówdzie zdarzył się on naprawdę: ale przeważnie takie akcje stanowiły jedynie przysłowiowy „kwiatek do kożucha” w inwestycyjnym portfelu.

Profesjonaliści różnią się także w kwestii apetytu. Są wśród nich osoby skromne i przezorne, które uważają, że „lepiej za dużo ostrożności niż za mało” oraz że „małe zyski nikomu jeszcze nie zaszkodziły” i – zadowoleni z dziesięcioprocentowego zysku – uciekają z giełdy.

Oprócz tego istnieją także spekulanci ambitni, którzy wierzą w swój wielki los, powiadając: „Kto zbyt ceni grosz swój drobny, ten milionów jest niegodny”. I mają rację. Jeśli już ktoś zabiera się za spekulacje giełdowe, to powinno mu się to przynajmniej opłacać. W ten sam sposób myśleli już pobożni Żydzi: „Jeśli już mam jeść wieprzowinę, to niech ocieka ona tłuszczem”.

Jednak najczęściej spotkać można szczęściarzy, którzy zawsze mieli rację. Gracze ci mają brzydką, niestety, cechę chwalenia się dookoła ze wzrostu cen swoich papierów o kilka procent; przechwalają się zyskami, natomiast straty przemilczają. Potrafią przewidzieć każdą sytuację i powtarzają: „A przecież ci mówiłem!” Zawsze kupują po cenie najniższej, sprzedają po najwyższej i w ogóle uważają się za geniuszy. Uważam ich za kłamców.

Jeśli chodzi z kolei o maklerów, to wielu z nich staje się blagierami niejako ze względu na reklamę. Żyją oni na wysokiej stopie, wydają mnóstwo pieniędzy (także na toalety dla swych pań), aby pokazać całemu światu: Patrzcie, jak mi się powodzi!

Jednak w ostatecznym rozrachunku całe to giełdowe zoo można sprowadzić, o czym już wcześniej była mowa, do dwóch podstawowych grup:

  • Pesymiści, ludzie o duszy lichwiarza, typy w rodzaju Harpagona (sknery), wszyscy o złym usposobieniu i cierpiący na choroby żołądka, są urodzonymi graczami spekulującymi na zniżkę.
  • Optymiści, śmiałkowie, ludzie lubiący przygody, a także marnotrawcy, lekkoduchy oraz nie znający żadnych granic romantycy – którzy jednak mogą stracić swoje pieniądze – znajdują się zawsze pośród graczy spekulujących na zwyżkę.

Szczególny typ człowieka: spekulant

Grający na hossę i na bessę, byki i niedźwiedzie – obydwa te typy mogą stać się spekulantami. Jednakże tylko nieliczni godni są tego określenia. Są to gracze giełdowi, którzy cały swój majątek zdobywają, albo tracą, na giełdzie. Poszukują oni przygód, ryzykując przy tym własną skórę.

Rzeczywiście, zawód spekulanta nie jest zawodem dla typowego mieszczucha. Jest raczej powołaniem. Stojąc na służbie wolnego rynku, znajduje on swoje gospodarcze uzasadnienie, pomimo iż nie wnosi żadnego wkładu we wzrost produktu krajowego. Ma swoje miejsce gdzieś pośrodku, pomiędzy inwestorami a graczami giełdowymi, będąc pewnego rodzaju mieszanką tych dwojga: inwestorem wyróżniającym się nieodzowną elastycznością, który nieustannie dopasowuje swoje lokaty do cyklicznych wahań cen i kursów.

Cóż to za dziwny człowiek, ten homo speculator. Rodzi się on spekulantem, podobnie jak można urodzić się filozofem, choćby tylko minifilozofem. W stopniu większym niż inni posiada on ideę, pomysły i wizje, nieustannie rozważa wszystkie za i przeciw tych spraw, które napotyka; wyciąga wnioski i kupuje lub sprzedaje dowolne akcje. Jeśli jego przemyślenia były słuszne, wtedy otrzymuje (od giełdy) wynagrodzenie; jeśli jednak były fałszywe, płaci (giełdzie) karę pieniężną. Oto cała esencja spekulacji.

Pod pojęciem wizji rozumiem jakąś niezwykłą, nonkonformistyczną ideę, która z początku wydaje się wprawdzie nieprawdopodobna i wystawiona na pośmiewisko publiczności giełdowej, ale która z czasem jednak okazuje się słuszna.

Spekulantowi potrzebne jest doświadczenie, aby przywoływać sobie na pamięć różne analogiczne sytuacje. Wielki wynalazca, Thomas Edison, zwykł mawiać: „Każdy wynalazek składa się w dziesięciu procentach z inspiracji i w dziewięćdziesięciu procentach z transformacji”, co w odniesieniu do giełdy oznacza, iż składa się ona w 90 procentach z doświadczenia, które trzeba w pocie czoła uzyskiwać latami. Spekulant dodaje, mnoży i odejmuje zupełnie nieświadomie. Podobnie jak pisarz pracuje nad swą powieścią, a muzyk nad swoją melodią, tak samo spekulant pracuje nad swoją ideą. Po znalezieniu odpowiedniej melodii, muzyk nadaje jej formę, harmonizuje ją i instrumentalizuje. I tak jak dyrygent odtwarza gotową już symfonię, tak samo bankier realizuje transakcje swojego klienta-spekulanta.

Co spekulant powinien wiedzieć, aby wykonywać swoje rzemiosło? Edouard Herriot* powiedział kiedyś: „Kulturą jest to, co pozostaje, gdy wszystko inne już się zapomni” (Przypis: Edouard Herriot (1872-1957) – francuski polityk, pisarz i publicysta; w latach 1924–25 i 1932 premier; przewodniczący Zgromadzenia Narodowego, członek Akademii Francuskiej – przyp. tłum).

Podobnie jest z wiedzą giełdową: jest nią to, co pozostaje, gdy uda się komuś zapomnieć szczegóły, bilanse, dywidendy, roczne sprawozdania i statystyki – całą tę wiedzę komputerową.

Pewne węgierskie powiedzenie, które odnieść można także do spekulanta, brzmi: „Dobry ksiądz uczy się do końca swoich dni”.
Spekulant nie musi być chodzącą encyklopedią. Powinien jedynie we właściwej chwili rozpoznać wszystkie zależności i odpowiednio działać. Nie musi wiedzieć dużo, ale rozumieć musi po prostu wszystko. Krótko mówiąc, musi być myślicielem. Cóż to za książęcy zawód! Żadnych pracowników, żadnego szefa, żadnych wymuszonych uśmiechów, nieustannych targów, nerwowych klientów, jakich mają bankierzy i maklerzy. To prawdziwy szlachcic, swobodnie dysponujący swym czasem. Spowity w dym cygara zastanawia się, siedząc wygodnie w fotelu, z dala od spekulacyjnej wrzawy. Jego narzędziami są: telefon, telewizja, radio i gazety, które, rzecz jasna, potrafi czytać między wierszami.

Niech jednak nikt nie mówi, że spekulant jest czarodziejem ufającym jedynie własnej intuicji. John Maynard Keynes, niewątpliwie największy ekonomista naszych czasów, który podniesiony został do godności lorda, był także namiętnym spekulantem. Podczas światowej wystawy Expo ’67 w Montrealu, w angielskim pawilonie, obok portretów największych synów Wielkiej Brytanii – Shakespeare’a, Isaaca Newtona, Francisa Bacona, rząd brytyjski polecił umieścić jego portret z następującym podpisem: „J. M. K., ten, któremu udało się bez pracy zdobyć majątek”.

Trudno o większy komplement dla zawodu spekulanta. Nic zatem dziwnego, że u wielu ludzi wzbudza on uczucie zazdrości, a nawet nienawiści.

Ta anglosaska skłonność do spekulowania, który oczywiście nie gardzą także narody romańskie, ma u Niemców ciągle jeszcze nie najlepszą opinię.

Giełdę traktuje się w Niemczech jedynie jako rynek akcji, a nie jako świątynię spekulacji, aczkolwiek giełda pozbawiona możliwości spekulacji nie jest godna swej nazwy. Ludzie o złych językach uważają, że wymyślił ją diabeł, aby udowodnić człowiekowi, iż, podobnie jak Bóg, także i on może stworzyć coś z niczego. Nieprawda. To nie diabeł wymyślił giełdę. Powstała ona spontanicznie, gdzieś pod drzewem, na rogu ulicy, albo w kawiarni, aż wreszcie wprowadziła się do pałacu, w którym ustalone zostały zwyczaje i reguły zawierania transakcji.

W analogiczny sposób powstał zawód spekulanta. Stało się to mniej więcej tak, jak niekiedy jakaś niewinna dziewczyna zaczyna na zajmować się najstarszym zawodem świata: początkowo przez ciekawość, później dla przyjemności czy nawet z namiętności, a na koniec pozostaje już tylko chciwość. Ja sam znajduję się, na szczęście, dopiero w tej drugiej fazie. Dla mnie giełda jest jeszcze ciągle namiętnością.

 

Subskrybuj podcast:

  • rss-icon
  • ITunes_12.2_logo_1
  • Spreaker
  • google
  • static1.squarespace
  • unnamed
  • Spotify
  • tunein-icon