#028 „Twój mózg, twoje pieniądze” – o pewności siebie

18 lutego 2022

Listen to „028. „Twój mózg, twoje pieniądze” – o pewności siebie” on Spreaker.

  • Czym jest i skąd bierze się nadmierna pewność siebie?
  • Dlaczego tak ciężko być ze sobą szczerym?
  • Home bias, czyli skąd bierze się przywiązanie do tego, co znane i niechęć do obcego?

Tego wszystkiego dowiesz się z fragmentu publikacji „Twój mózg, twoje pieniądze” autorstwa Jasona Zweiga. Książka prezentuje istotę procesu podejmowania decyzji finansowych. Wyjaśnia, skąd bierze się niepoprawna ocena ryzyka i dlaczego jesteśmy zbyt pewni siebie, jeśli chodzi o wybory inwestycyjne. Rzuca też nowe światło na proces inwestowania i podpowiada, w jaki sposób można kontrolować odwieczny spór między rozumem i emocjami. Każdy, kto kiedykolwiek, oceniając swoją decyzję finansową, pomyślał: „Jak mogłem być tak głupi”, koniecznie powinien przeczytać tę książkę.

Książka dostępna na maklerska.pl „Twój mózg, twoje pieniądze”.

Twój mózg, twoje pieniądze

Transkrypcja: Pewność siebie

„Zanim zostałem papieżem, wierzyłem w papieską nieomylność. Teraz, kiedy jestem papieżem, mogę ją poczuć” – Dowcip o Piusie IX

Ja miałbym się martwić?

W 1965 roku Caroline Preston i Stanley Harris, dwoje psychiatrów z University of Washington, opublikowało wyniki badania, w ramach których pięćdziesięciu kierowców z Seattle poproszono o sformułowanie oceny własnych „umiejętności, sprawności i czujności” w momencie, gdy ostatni raz siedzieli za kierownicą. Blisko dwie trzecie kierowców zadeklarowało, że byli co najmniej równie sprawni jak zazwyczaj. Wielu opisywało swoje ostatnie doświadczenie za kierownicą jako „wyjątkowo dobre” lub „stuprocentowe”. Te wyniki były wielce zadziwiające, zważywszy że Preston i Harris prowadzili swoje badania w szpitalu – każdy z ankietowanych kierowców rozpoczął swoją ostatnią podróż własnym samochodem, ale zakończył karetką.

Według danych policji z Seattle 68% tych kierowców ponosiło bezpośrednią odpowiedzialność za swój wypadek, 58% co najmniej dwukrotnie złamało wcześniej przepisy ruchu drogowego, 56% skasowało swoje samochody, a 44% miało stanąć wobec zarzutów karnych. (Tylko 5 z 50 kierowców przyznało podczas badania, że ponosi co najmniej częściową odpowiedzialność za wypadek). Odnotowano u nich bardzo różne obrażenia, od wstrząsu mózgu począwszy, poprzez urazy twarzy, obrażenia w obrębie miednicy, złamania innych kości, aż po uszkodzenia kręgosłupa. W wypadkach z udziałem tych kierowców zginęły trzy osoby. Trudno sobie wyobrazić bardziej żałosną bandę nierozważnych, bezmyślnych i pozbawionych wyobraźni ludzi – trudno było uwierzyć, że będą uparcie trwać w przekonaniu, że choć sprowadzili katastrofę na siebie i innych, prowadzili doskonale.

Czy ci kierowcy byli niespełna rozumu? Ależ skąd. Byli po prostu normalnymi ludźmi. Jedną z podstawowych cech ludzkiej natury jest przekonanie, że jesteśmy lepsi niż jesteśmy w rzeczywistości. Chociaż można śmiało uznać, że żałośni uczestnicy ankiety przeprowadzonej przez Preston i Harrisa wyjątkowo mylili się co do własnych kompetencji, późniejsze badania z udziałem ludzi o czystej kartotece wykazały, że 93% uważa się za kierowców o ponadprzeciętnych umiejętnościach.

Wystarczy zadać sobie pytanie: Czy jestem przystojniejszy od przeciętnego człowieka?

Któż z nas na takie pytanie odpowiada „nie”?

Tylko nieliczni. Gdyby stuosobowej grupie zadać pytanie: „W porównaniu z pozostałymi zgromadzonymi tu 99 osobami, kto jest ponadprzeciętny w x?”, rękę podniosłoby 75 osób – niezależnie od tego, czy owo „x” to prowadzenie samochodu, gra w koszykówkę, opowiadanie dowcipów czy wyniki w testach na inteligencję. To, że z definicji połowa ludzi w takiej grupie musi być poniżej średniej, nie ma znaczenia. Kiedy wygłaszam prelekcje dla inwestorów, czasami rozdaję uczestnikom po kartce papieru, prosząc, by zapisali na niej spodziewaną wartość swoich oszczędności w momencie przejścia na emeryturę oraz spodziewaną, w tym samym momencie, wartość oszczędności przeciętnego uczestnika tego spotkania. Ludzie niezmiennie stwierdzają, że uda im się zgromadzić oszczędności co najmniej 1,8 raza większe niż przeciętnej osobie (przypis: Stosunek pomiędzy wartością „moich oszczędności” i „oszczędności przeciętnego człowieka” nigdy nie spada poniżej poziomu około 1,5; ludzie często są skłonni wierzyć, że uda im się zaoszczędzić dwukrotnie więcej niż typowej osobie uczestniczącej w spotkaniu).

To trochę tak, jakby Homer Simpson patrząc w lustro, widział w nim twarz Brada Pitta, a Marge – odbicie Nicole Kidman. Psychologie nazywają to zjawisko „efektem ponadprzeciętności” – dla wielu inwestorów jest to poważne zagrożenie.

Oczywiście nadmierna pewność siebie nie jest zjawiskiem wyłącznie negatywnym. Daniel Kahneman, psycholog z Princeton University, lubi mówić, że gdybyśmy zawsze realistycznie oceniali swoje szanse na sukces, nigdy nie podejmowalibyśmy ryzyka – bylibyśmy zbyt przygnębieni. Te tezę potwierdzają wyniki badań przeprowadzonych wśród blisko 3 tysięcy przedsiębiorców, którzy niedawno zdecydowali się założyć nową firmę. Kiedy pytano ich o szanse powodzenia „dowolnej podobnej firmy”, tylko 39% badanych odpowiadało, że są one co najmniej jak 7 do 10. Kiedy zaś pytano ich o szanse powodzenia przedsięwzięcia wdrażanego przez nich, na takie prawdopodobieństwo wskazywało aż 81%. 33% badanych odpowiadało, że ryzyko porażki jest zerowe. Przeciętnie około 50% nowych firm kończy swoją działalność w ciągu pierwszych pięciu lat swojego istnienia.

Nie ma wątpliwości co do tego, że większość tych przedsiębiorców oszukiwała samych siebie. Czy jednak w innych okolicznościach którykolwiek z nich zdobyłby się na odwagę, by rozpocząć nową działalność? Bez pewnego nadmiaru pewności siebie trudno by im było dokonać wyboru w świecie niepewności. Trudno byłoby im także pokonywać kolejne przeszkody na drodze do sukcesu. Kahneman ujmuje to następująco: „Połączenie optymizmu i nadmiernej pewności siebie to jedna z głównych sił napędowych kapitalizmu”.

Pozytywne myślenie jest niezwykle ważne, nadmierny optymizm może być już jednak niebezpieczny. Jeżeli chodzi o inwestorów, nadmierna pewność siebie może wpływać na słabe wyniki na kilka różnych sposobów.

  • Formułujemy zrównoważone opinie na temat szans powodzenia typowej osoby w danego rodzaju działalności, zwykle jednak nie potrafimy właściwie ocenić własnej szansy na sukces. Z tego względu podejmujemy ryzykowne decyzje, których później żałujemy.
  • Nadmiernie ufamy temu, co jest nam znane. Zjawisko zwane home bias powstrzymuje inwestorów przed inwestowaniem odpowiednich środków poza branżą, w której pracują, poza regionem, w którym żyją i poza granicami kraju, którego są mieszkańcami. To samo zjawisko skłania ludzi do inwestowania zbyt dużych sum w akcje firm, w których pracują.
  • Przeceniamy swój wpływ na okoliczności. Ulegamy „iluzji kontroli” i w związku z tym jesteśmy bardziej pewni siebie i mniej skłonni tworzyć plany na przyszłość. Tym samym jesteśmy bardziej narażeni na skutki niespodziewanego spadku wartości naszych inwestycji.
  • Wmawiamy sobie, że przewidywaliśmy rozwój wydarzeń – nawet jeśli w przeszłości nie mieliśmy pojęcia, co może przynieść przyszłość. Wywołane „efektem pewności wstecznej” przekonanie, że zdawaliśmy sobie sprawę, co się wydarzy w przyszłości, skutkuje wiarą w to, że teraz też jesteśmy w stanie to przewidzieć. Co gorsza, to zjawisko utrudnia nam uczenie się na własnych błędach.
  • Najgorsze jest jednak to, że mamy potworne trudności, by przyznać się, że czegoś nie wiemy. Życie nie znosi próżni, a ludzki umysł nie znosi stwierdzenia „nie wiem”. Im więcej wiemy, tym bardziej jesteśmy przekonani, że wiemy więcej, niż wiemy w rzeczywistości. Jesteśmy zbyt pewni siebie nawet co do własnej zdolności do pokonania swojej nadmiernej pewności siebie.
    Najskuteczniejszą rzeczą, jaką można zrobić, by poprawić swoją skuteczność jako inwestora, jest długotrwałe i uczciwe wpatrywanie się we własne odbicie w lustrze – każdy z nas powinien spróbować stwierdzić, czy jest takim inwestorem, jakim myśli, że jest. Czy rzeczywiście jestem ponadprzeciętny? Czy to moje decyzje są głównym czynnikiem decydującym o wysokości moich zysków? Czy „kupować to, co się zna” to na pewno najlepsza strategia inwestycyjna? Czy naprawdę udało mi się przewidzieć wydarzenia na rynku? Czy wiem o sobie tyle, ile wydaje mi się, że wiem? Zła wiadomość jest taka, że w przypadku większości z nas odpowiedź na te wszystkie pytania jest przecząca. Dobra wiadomość jest z kolei taka, że dzięki neuroekonomii można dopasować poziom pewności siebie do rzeczywistości i osiągnąć skuteczność w inwestowaniu, o której wcześniej nie śmieliśmy nawet marzyć.

Jestem najlepszy

Pod koniec lat dziewięćdziesiątych przedstawiciele Instytutu Gallupa kontaktowali się co miesiąc z blisko tysiącem inwestorów z całych Stanów Zjednoczonych, by zapytać ich, jakich wzrostów na rynku i we własnym portfelu spodziewają się w ciągu nadchodzących dwunastu miesięcy. W czerwcu 1998 roku inwestorzy przewidywali wzrost na rynku o 13,4% – własne wyniki natomiast szacowali na 15,2%. W okolicach szczytu rynku byka w lutym 2000 roku oczekiwali wzrostów na rynku na poziomie 15,2%, własne możliwości szacując na 16,7%. Nawet w smętnych dniach sierpnia 2001 roku, kiedy oczekiwano wzrostu całego rynku na poziomie zaledwie 6,7%, inwestorzy szacowali wzrost wartości własnych aktywów na 7,9%. Niezależnie od tego, jakie wyniki miał osiągać rynek jako całość, inwestorzy zawsze szacowali wzrost własnych portfeli na poziomie wyższym o około 1,5 punktu procentowego.

Oczywiście wyniki giełdowe to nie jedyna sfera, w której każdy człowiek czuje się zwycięzcą w świecie przegranych. Nierealistyczny optymizm można zaobserwować wszędzie.

  • Prowadzone w skali całego kraju badanie 750 inwestorów wykazało, że 74% z nich oczekuje, iż ich fundusze inwestycyjne będą „konsekwentnie co roku osiągać wyniki lepsze od indeksu S&P 500” – mimo że większość funduszy w długim okresie wykazuje wzrost niższy od indeksu Standard & Poor’s 500, a wielu funduszom w żadnym roku nie udało się osiągnąć wyników wyższych od indeksu.
  • Tylko 37% menedżerów korporacji wierzy, że fuzje generują wartość dla nabywców. Nędzne 21% uważa, że fuzje prowadzą do realizacji celów strategicznych wyznaczanych przez firmę przejmującą. Kiedy jednak mowa o fuzjach i przejęciach, w których uczestniczyły ich organizacje, 58% doświadczonych menedżerów twierdzi, że operacja ta przyczyniła się do wygenerowania nowej wartości, a 51% deklaruje, że udało się dzięki niej zrealizować cele strategiczne firmy.
  • Studentki college’u zapytano, jak prawdopodobne wydaje im się wystąpienie różnych wydarzeń w ich życiu oraz w życiu innych studentek. Statystyczna studentka twierdziła, że w jej przypadku prawdopodobieństwo zadowolenia z pierwszej pracy jest o 50% wyższe niż w przypadku jej koleżanek. Twierdziła także, że ma o 21% większe szanse na dobrą płacę, 13% większe szanse na to, że jej dom dwukrotnie zyska na wartości oraz 6% większe szanse na utalentowane dzieci. Jednocześnie była także przekonana, że w jej przypadku prawdopodobieństwo popadnięcia w alkoholizm jest o 58% mniejsze, prawdopodobieństwo rozwodu – o 49% mniejsze, prawdopodobieństwo ataku serca – o 38% mniejsze, a prawdopodobieństwo kupienia samochodu, który „okaże się kompletnym wrakiem” – o 10% mniejsze.
  • Warto również zwrócić uwagę na coś, co można uznać za ostateczny przejaw nieuzasadnionego optymizmu: otóż 64% Amerykanów wierzy, że po śmierci pójdą do nieba, a tylko 0,5% spodziewa się trafić do piekła.

Najogólniej rzecz ujmując, oceniać siebie, to okłamywać siebie, zwłaszcza jeżeli ocena wymaga porównania własnych możliwości z możliwościami innych. W głębi duszy każdego z nas czai się oszust – ulegamy jego podszeptom i formułujemy zawyżone oceny własnego potencjału. Im słabiej rozwinięte są nasze umiejętności i im mniejsze mamy doświadczenie, z tym większym zapałem nasz wewnętrzny oszust pracuje nad wyrobieniem w nas przekonania o naszym własnym geniuszu.

To pozytywne zjawisko, przynajmniej do pewnego momentu. Okłamując samych siebie, oddziałujemy pozytywnie na poczucie własnej wartości. Nikt z nas nie jest przecież idealny, na co dzień nieustannie doświadczamy własnej niekompetencji i nieudolności. Gdybyśmy nie ignorowali większości negatywnych ocen – i nie przeciwdziałali im, tworząc coś, co psycholodzy nazywają „pozytywnymi złudzeniami” – nasze poczucie własnej wartości szybko sięgnęłoby dna. Jak inaczej mielibyśmy kiedykolwiek zebrać się na odwagę, by zaprosić kogoś na randkę, iść na rozmowę kwalifikacyjną lub podejmować sportową rywalizację?

Jest tylko jedna istotna grupa osób, której członkowie nie żywią trwałego przekonania o własnej ponadprzeciętności – chodzi o ludzi cierpiących na chroniczną depresję. Chronicznie smutni ludzie formułują bardzo precyzyjne oceny własnych możliwości – co jest oczywiście jednym z głównych powodów, dla których są nieustannie smutni. Depresja pozbawiła ich możliwości oszukiwania samych siebie. Psycholodzy Shelley Taylor i Jonathon Brown twierdzą: „Osoba zdrowa psychicznie zdaje się mieć godną pozazdroszczenia możliwość zaburzenia rzeczywistości w taki sposób, by podnieść poczucie własnej wartości (…) i postrzegać przyszłość w bardziej pozytywnych barwach”.

Oszukiwanie samego siebie to jedna kwestia, a opowiadanie wierutnych kłamstw to już zupełnie coś innego. Wyobrażanie sobie, że jest się dobrym koszykarzem, kiedy ledwo radzimy sobie na boisku, zapewne nie przysporzy nam kłopotów. Jeżeli jednak wyobrażamy sobie siebie jako LeBrona Jamesa, mimo że nie jesteśmy w stanie trafić do kosza nawet z drabiny opartej o tablicę, wówczas z gry z trudnym przeciwnikiem możemy wyjść z poturbowanym ego lub zerwanym ścięgnem Achillesa.

Z inwestowaniem jest podobnie. Odrobina pewności siebie ułatwia podejmowanie rozsądnego ryzyka i powstrzymuje nas przed przechowywaniem wszystkich pieniędzy w betonowym bunkrze. Jeżeli jednak komuś wydaje się, że jest Warrenem Buffettem albo Peterem Lynchem, jego wewnętrzny oszust nie jest tylko małym kłamczuchem – jest po prostu wstrętnym, odrażającym kłamcą.

Nigdy nie uda nam się wygenerować maksymalnych zysków z inwestycji, jeżeli będziemy znacznie przeceniać własny potencjał. Jedynym sposobem na to, by osiągnąć wszystko, do czego jesteśmy zdolni, jest pogodzić się z myślą, że do pewnych rzeczy nie jesteśmy zdolni.
Dla większości inwestorów jest to zadziwiająco trudne. Niedawno przeprowadzono dwa badania, których celem było obserwowanie zachowań wewnętrznego oszusta. W obu przypadkach inwestorzy zachowywali się jak wędkarze, którzy rozciągają ręce, by pokazać wielkość złowionej ryby – znacząco przeceniali własne wyniki finansowe.

W badaniu przeprowadzonym przez magazyn „Money” pod koniec 1999 roku ponad 500 inwestorów miało odpowiedzieć na pytanie, czy w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy ich akcje lub jednostki funduszy akcyjnych pokonały rynek (w przypadku którego miernikiem wartości był indeks Dow Jones Industrial Average). Ogółem inwestorów stwierdziło, że wynik ich portfeli był lepszy od wyniku indeksu Dow Jones. Potem poproszono ich, by ocenili poziom zysków. Mniej więcej jedna dziesiąta oszacowała wzrost wartości swojego portfela na 12% lub mniej, około jedna trzecia zadeklarowała zyski na poziomie od 13 do 20%, kolejna jedna trzecia wskazała przedział od 21 do 28 procent, a jedna czwarta oszacowała swoje zyski na co najmniej 29%. Co ciekawe, 4% inwestorów przyznało, że nie ma pojęcia, o ile wzrosła wartość ich portfeli – mimo to byli przekonani, że udało im się pokonać rynek! Tymczasem na przestrzeni rzeczonych dwunastu miesięcy Dow Jones wzrósł o 46,1% – osiągnął zatem wynik istotnie lepszy niż portfele przynajmniej trzech czwartych inwestorów, którzy twierdzili, że udało im się pobić indeks.

W drugim badaniu 80 inwestorów otrzymało jednoznaczną informację na temat wyników ich funduszy na tle wyników indeksu S&P 500. Pod koniec badanego okresu zapytano ich, jak oceniają swoje wyniki. Blisko jedna trzecia twierdziła, że ich fundusze pobiły rynek co najmniej o 5%, jeden na sześciu badanych zadeklarował, że osiągnął wyniki lepsze od rynku o 10%. Naukowcy sprawdzili wyniki portfeli uczestników, którzy deklarowali pobicie rynku, i okazało się, że 88% z nich przeszacowało swoje wyniki. Ponad jedna trzecia przekonanych o pokonaniu rynku w istocie osiągnęła wyniki słabsze o co najmniej 5% od indeksu, a jedna czwarta wszystkich samozwańczych pogromców rynku uzyskała wyniki słabsze od indeksu S&P 500 o co najmniej 15%.

Psycholog Max Bazerman z Harvard Business School mówi: „To szokujący dowód na to, że proces uczenia się nie zachodzi. Każdy ma prawo próbować pokonać rynek, powinien jednak zdawać sobie sprawę ze swoich szans – że jego szanse są nieporównywalnie mniejsze, niż mu się wydaje. Łatwo jest tworzyć złudzenia dotyczące przyszłości, jeżeli nie zwraca się uwagi na własną niedawną przeszłość”.

Ogólnie rzecz biorąc, z przytoczonych badań wynika, że większość z nas okłamuje samych siebie, oceniając własne wyniki giełdowe. Don Moore z Carnegie Mellon University mówi: „Każdy chce wierzyć, że jest wyjątkowy i ponadprzeciętny. Każdy wierzy, że dzięki swojej wyjątkowości może pokonać rynek. Jest rzeczą zadziwiającą, że to złudzenie trwa mimo wyraźnych dowodów potwierdzających rzecz wręcz przeciwną”.

To zupełnie zrozumiałe. Większość ludzi woli wsłuchiwać się w pochlebstwa swojego wewnętrznego oszusta niż precyzyjnie oceniać swoje wyniki finansowe. Przecież wewnętrzny oszust nigdy nie powie nam nic niemiłego.

W ten sposób dochodzimy do znacznie szerszego wniosku. Oglądając programy finansowe w telewizji, odwiedzając finansowe strony internetowe i czytając finansową prasę, słyszymy, że „tam na froncie” inwestowanie to rozgrywka, to walka, to pojedynek, to bitwa, to wojna – to wieczne zmaganie o przetrwanie we wrogiej i dzikiej rzeczywistości. Trzeba jednak pamiętać, że inwestowanie to nie walka ja kontra „oni”, tylko ja kontra ja. Jack Nicholson wrzeszczy do Toma Cruisa w filmie Ludzie honoru: „Nie radzisz sobie z prawdą!”. Tak naprawdę największym wyzwaniem, z którym musi zmierzyć się inwestor, jest prawda na temat samego siebie.

Nie ma jak w domu

W marcu 2002 roku, trzy miesiące po bankructwie Enron Corp., wygłaszałem prelekcję dla grupy inwestorów indywidualnych w Bostonie. Przypomniałem moim słuchaczom, że na skutek bankructwa Enronu jego pracownicy stracili nie tylko pracę, ale również swoje fundusze emerytalne. Pracownicy Enronu lokowali bowiem 60% swoich oszczędności emerytalnych w akcje swojego pracodawcy. Kiedy akcje poszły na dno, 20 tysięcy pracowników Enronu straciło co najmniej 2 miliardy dolarów. Powiedziałem mojej publiczności: „Już pracują państwo dla tej firmy. Ostatnią rzeczą, jaką powinni państwo robić, jest podwojenie ryzyka poprzez ulokowanie swoich pieniędzy na emeryturę w tej samej firmie”. Ostrzegałem, że: „zawsze może się okazać, że firma, w której pracujemy, podzieli losy Enronu. Jedynym sposobem, żeby się przed tym ochronić, jest dywersyfikacja – trzeba lokować środki na całym rynku akcji i upewnić się, że w akcjach naszego pracodawcy mamy ulokowane co najwyżej 10% naszych oszczędności emerytalnych”.

Nie byłem przygotowany na to, co się stało potem. Pewien człowiek skoczył na równe nogi i skierował w moją stronę rękę z wyciągniętym palcem wskazującym. Wykrzyknął: „Nie wierzę w to, co pan właśnie powiedział. Zgadzam się w zupełności, że każda firma może podzielić los Enronu, ale to właśnie dlatego pana rada nie ma żadnego sensu. Dlaczego miałbym wycofywać się z inwestowania w firmę, o której wiem wszystko i lokować pieniądze w setkach różnych akcji, o których nie wiem nic? Dywersyfikacja nie chroni mnie przed skutkami kolejnej afery Enronu, ona mnie na nie naraża – na rynku aż roi się od niebezpiecznych spółek. Chcę trzymać moje pieniądze tam, gdzie są bezpieczne – w akcjach firmy, dla której pracuję, firmy, którą rozumiem lepiej niż jakąkolwiek inną. To jest mój sposób na kontrolę ryzyka”.

Stanowczo, choć możliwie delikatnie, wyjaśniłem, że większość pracowników Enronu niemal do ostatniej chwili była pewna, że pracują dla jednej z największych firm na świecie i że nic złego nie może się stać. Enron znajdował się na siódmej pozycji listy 500 największych amerykańskich firm magazynu „Fortune”, w długim okresie jego akcje osiągały lepsze wyniki niż cały rynek, a pracownicy firmy w większości święcie wierzyli w oficjalny korporacyjny slogan: „Wiodąca światowa firma”. Przez myśl im nawet nie przeszło, że Enron może implodować. W grudniu 1999 roku podczas spotkania z setkami pracowników szefową human relations Enronu zapytano: „Czy wszystkie środki z pracowniczego planu emerytalnego powinniśmy inwestować w akcje Enronu?”. Odpowiedziała: „Ależ oczywiście!”.

Autor pytania, podobnie jak pracownicy Enronu, doświadczał skutków zjawiska home bias – skłonności do postrzegania najlepiej znanych inwestycji jako najlepszych. Skutki tego zjawiska dostrzec można na całym świecie, zarówno wśród amatorów, jak i wśród inwestycyjnych „ekspertów”.

  • Po tym, jak w 1984 roku AT&T rozpadła się na osiem regionalnych firm telefonicznych, inwestorzy posiadali w swoich portfelach trzykrotnie więcej akcji spółki obsługującej ich lokalny rynek niż wszystkich pozostałych z tego rozpadu spółek (zwanych„Baby Bells”) łącznie.
  • Zarządzający funduszami inwestycyjnymi wolą lokować środki w firmach, które mają swoją siedzibę w pobliżu. Typowy fundusz ma w swoim portfelu akcje firm, których siedziba główna położona jest o 99 mil bliżej niż siedziba amerykańskiej spółki.
  • We Francji inwestorzy funduszy inwestycyjnych lokują 55% swoich pieniędzy w akcjach spółek francuskich, mimo że na paryskiej giełdzie znajduje się tylko 4% ogólnej wartości środków giełdowych świata. Nowozelandczycy trzymają w rodzimych akcjach 75% swoich pieniędzy, mimo że nowozelandzkie akcje stanowią zaledwie 1% ogółu akcji światowych. Grecy, których rynek również stanowi zaledwie niespełna 1% rynku światowego, inwestują u siebie 93% pieniędzy. A może być jeszcze gorzej: 15 lat temu 98% portfeli japońskich inwestorów stanowiły akcje krajowych firm – było to tuż przed załamaniem się japońskiego rynku i nadejściem jednego z najpotężniejszych niedźwiedzi w historii.
  • Właściciele pracowniczych planów emerytalnych tylko w 5% inwestują swoje oszczędności w firmy spoza Stanów Zjednoczonych – mimo że inne rynki tworzą połowę ogólnoświatowego rynku akcji.
  • Badanie przeprowadzone łącznie przez Stany Zjednoczone i Niemcy wykazało, że niemieccy inwestorzy oczekują, iż ich rodzime akcje osiągną wyniki lepsze od amerykańskich od 2 do 4 punktów procentowych. Tymczasem inwestorzy w Stanach Zjednoczonych przewidywali taki sam wynik, tyle że wieścili zwycięstwo indeksu Dow Jones.
  • Tylko 16,4% inwestorów uczestniczących w pracowniczym planie emerytalnym zgadza się z tezą, że inwestowanie w akcje spółki będącej ich pracodawcą jest bardziej ryzykowne niż inwestowanie na szerokim rynku.

Dlaczego tak dobrze czujemy się na własnym podwórku? Granica oddzielająca to, co znane, od tego, co obce, oraz nas samych od reszty świata, wyznacza niezwykle ciasny obszar. Na przykład ślina, którą mamy w ustach, jest częścią nas –
nie mamy co do tego żadnych wątpliwości. Ale co by było, gdyby ktoś poprosił nas, żebyśmy napluli do filiżanki, odczekali pięć minut, a następnie wypili tę ślinę? Nagle – teraz, kiedy ślina jest „tam”, a nie wewnątrz naszego ciała – nawet mały łyk własnej śliny wydaje nam się odrażający. Kilka chwil w odległości kilkunastu centymetrów od naszych ust wystarczy w zupełności, żeby integralna część nas samych stała się czymś obcym i odstręczającym. Właśnie tak krótki czas i tak niewielka odległość dzielą naszą bezpieczną strefę wszystkiego, co znane, od niebezpieczeństw, które czają się na zewnątrz.

To oczywiście ma swój sens. Gdyby nasi przodkowie nie nauczyli się trzymać z daleka od źródeł zarazków, drapieżników i innych niebezpieczeństw czyhających na nich poza ich własnym organizmem i poza azylem własnego najbliższego otoczenia, prawdopodobnie by nie przeżyli. Ciekawość w zbyt dużych dawkach mogła być dla jaskiniowców śmiertelna. Na przestrzeni kolejnych, niezliczonych pokoleń uprzywilejowanie tego, co znane, i wystrzeganie się tego, co nieznane, powoli stawało się integralnym elementem ludzkiego instynktu przetrwania. Bliskość stała się synonimem bezpieczeństwa.

Subskrybuj podcast:

  • rss-icon
  • ITunes_12.2_logo_1
  • Spreaker
  • google
  • static1.squarespace
  • unnamed
  • Spotify
  • tunein-icon