#017 Analiza techniczna – warsztat skutecznego inwestora

4 grudnia 2020

Listen to „017. Analiza techniczna – warsztat skutecznego inwestora” on Spreaker.

  • Jakie elementy składają się na kompletny warsztat inwestora?
  • Dlaczego nie lubimy narzucać sobie reguł?
  • Jak wyglądałby trading w idealnym świecie i jakie płyną z tego wnioski?
  • Czym należy się kierować, tworząc własny warsztat inwestycyjny?

Tego wszystkiego dowiesz się z fragmentu publikacji „Analiza techniczna w praktyce” autorstwa Krzysztofa Kochana. Książka stanowi poradnik traktujący o analizie technicznej i jej dostosowaniu do współczesnych rynków. Tłumaczy również kim jest inwestor offline, jak uniknąć psychologizowania w inwestowaniu oraz jak łączyć narzędzia analizy technicznej w bardziej złożone systemy.

Książka dostępna na maklerska.pl „Analiza techniczna w praktyce”

Analiza techniczna w praktyce

Transkrypcja: Mój własny warsztat, czyli…

Przeprowadźmy w myślach następujący eksperyment — wyobraźmy sobie, że otrzymaliśmy w prezencie bardzo pojętnego „robota” rodem z publikacji opisujących nadchodzący Świat sztucznej inteligencji. W tym momencie nie ma on wprawdzie żadnej wiedzy na temat rynku finansowego, ale zrozumie i zastosuje wszystko, co mu przekażemy.

Ponieważ inwestowanie z rzadka tylko należy do rzeczy przyjemnych, postanawiamy oszczędzić sobie dalszego stresu i idąc z duchem czasu, nauczyć naszego robota wszystkiego, co wiemy, tak aby myślał i działał na rynku finansowym w sposób identyczny jak my sami. Chcemy, aby efekt końcowy by taki, że zawieranych przez naszego robota transakcji nie odróżnimy od swoich, czy też w innym ujęciu — jeżeli w danym okresie my i robot będziemy działać równolegle na dwóch niezależnych rachunkach, to historia i wynik na obu z nich będą w efekcie identyczne. Takie nasze inwestycyjne „drugie ja”. Zwróćmy uwagę na to, jaka jest nasza pierwsza reakcja na taki pomysł: może to być protest, że „to niemożliwe”, lub na odwrót — wizja uporządkowanych zasad, które w tym momencie po prostu spiszemy, przekażemy i mamy problem niejako z głowy. Nasza reakcja jest istotna, ponieważ to właśnie ona oddaje obraz naszego „warsztatu inwestycyjnego” tak, jak on dzisiaj wygląda.

Warsztat to szczerość aż do bólu

Co zatem określamy mianem „warsztatu inwestycyjnego”? Będę to zgromadzone w jednym miejscu wszelkie narzędzia, zasady ich stosowania oraz dalsze reguły, jakimi kierujemy się, podejmując decyzje inwestycyjne. Innymi słowy, wszystko to, co w powyższym przykładzie powinniśmy w komplecie przekazać naszemu „robotowi”.

Takim warsztatem będzie więc nasza ulubiona od lat grupa wskaźników technicznych i sposób, w jaki z nich korzystamy, ale będzie to też polecone nam przez kogoś narzędzie, które dopiero testujemy. To jednak nie wszystko!

W skład takiego warsztatu trzeba także zaliczyć wszelkie reguły zawierania transakcji, z których korzystamy, mimo że świadomie się do tego nie przyznajemy. Będę to więc swoiste, niepisane reguły prowadzące nas do zawarcia transakcji w sytuacjach, w których występuje:

  • optymizm związany z ocenę sytuacji i perspektyw dotyczących danego rynku — często trudno jest pozostać z boku, gdy obserwujemy dynamiczne wzrosty kursu i entuzjazm panujący wśród pozostałych inwestorów;
  • obawa towarzysząca sytuacji, gdy zysk z otwartej na rachunku pozycji zaczyna się raptownie kurczyć;
  • frustracja związana ze straconą niedawno okazją czy chęć odrobienia poniesionych wcześniej „nieprzemyślanych” strat;
  • depresja, w jaką przeradza się obserwowanie spadającej wartości naszego rachunku, gdy utrzymujemy — dla przykładu — długą pozycję na rynku, który z każdym tygodniem pogłębia spadki.

Zauważamy w tym momencie, że definicja warsztatu inwestycyjnego, jaką przyjęliśmy, jest dosyć szeroka i szczera aż do bólu. Jeżeli na bazie stanu emocjonalnego określonego jako „optymizm” zawieramy realną transakcję, to „optymizm” trzeba wskazać jako pełnoprawne narzędzie, z którego w ramach naszego warsztatu inwestycyjnego korzystamy.

Ujmując rzecz szerzej — jeżeli jako narzędzie takiego warsztatu przyjmiemy każdy czynnik, który ma istotny wpływ na podejmowane przez inwestora decyzje, to konsekwentnie musimy tu też zaliczyć każdą sytuację, gdy:

  • nie jesteśmy w stanie wskazać określonych reguł, w myśl których zawieramy daną transakcję;
  • kryteria, według których oceniamy sytuację na rynku, są rozmyte — co oznacza, że nie możemy wykluczyć, iż oceniając daną sytuację z perspektywy czasu, doszlibyśmy do innych wniosków;
  • następuje działanie spontaniczne i mają miejsce dalsze sytuacje, gdy emocje wpływają na podejmowane przez nas decyzje.

W tym kontekście brak reguł i chaos decyzyjny będą zatem samodzielną, pełnoprawną regułą — chociażby z tego względu, że prowadzi to do zawarcia pełnoprawnych transakcji. Czynniki te powinniśmy zatem Świadomie zaliczyć w skład naszego warsztatu co najmniej do czasu, zanim całkowicie nie wyeliminujemy ich z naszego procesu podejmowania decyzji. Ale tak długo, jak czynniki te istnieją, powinniśmy konsekwentnie przekazać je naszemu robotowi.

Zauważmy, że na tym etapie wszelkie te czynniki jedynie identyfikujemy, a nie oceniamy — a tym mniej ocenia je nasz hipotetyczny robot. Próbujemy po prostu określić, jaki jest stan obecny naszego warsztatu inwestycyjnego.

Nieład czy szwajcarski zegarek?

Jeżeli rozpatrujemy tak rozumiany warsztat — i w myśl naszej przenośni — edukację naszego robota, to jaka będzie podstawowa różnica między inwestorem zaawansowanym a początkującym?

Początkujący inwestor nie uświadamia sobie wszystkich reguł, na bazie których działa. Niektóre z nich stosuje wprawdzie Świadomie, nie robi tego jednak konsekwentnie. Jednocześnie stosując je, nie będzie w stanie jasno ocenić, na ile są czy będą one skuteczne, a na ile nie.

Dotyczyć to może zarówno bieżącej oceny sytuacji i podejmowanych decyzji, jak i oceny historii zawieranych transakcji z perspektywy czasu. Często jeżeli nawet transakcja zostanie otwarta na bazie sygnałów płynących z analizy technicznej, to zamknięta zostanie na bazie czynnika emocjonalnego. Jednocześnie sam inwestor nie zawsze nawet zauważy, jak płynnie przechodzi od stosowania jednego kryterium do drugiego. Jak to się wszystko koczy? Istnieje ryzyko, że prędzej czy później dojdzie do sytuacji, gdy transakcje zamknie w imieniu użytkownika… sam system. W myśl regulaminu dowolnego domu maklerskiego działającego na rynku instrumentów pochodnych „mechanizm martin call chroni rachunek przed dalszymi stratami”…

Reasumując, początkujący inwestor naszego robota niczego nauczyć nie zdoła, a to z tej prostej przyczyny, że nie jest do końca Świadom reguł, na podstawie których działa. Jak łatwo się domyślić, ten, kogo w tym kontekście określimy jako zaawansowanego inwestora, będzie spełniał tak określone warunki. Należy tu zwrócić uwagę, że nie mówi to nic o wynikach osiąganych przez takiego inwestora — proste utożsamianie poziomu zaawansowania czy doświadczenia z „zyskownością” jest naiwnością. Oznacza to jedynie, że inwestor zaawansowany będzie mieć możliwość dokonania oceny nie tylko wyników, jakie osiąga, ale przede wszystkim też narzędzi i reguł, których stosowanie do tych wyników doprowadziło.

Dlaczego zwykle naszych reguł nie określamy

Przyjrzymy się zatem bliżej problemowi, przed którym stoi praktycznie każdy inwestor — problemowi doboru warsztatu narzędzi i reguł działania na rynku. Dlaczego samo określenie, jaki jest tak naprawdę ten nasz warsztat, jest takim problemem? Jak już wskazaliśmy, często korzystamy nie tylko z określonych narzędzi analizy fundamentalnej czy technicznej, ale swoją rolę odgrywają m.in. czynniki psychologiczne — nasze oraz naszego otoczenia, jak chociażby te wymienione powyżej. Jednocześnie tego rodzaju zachowania u siebie samego dostrzec jest z zasady najtrudniej, tym bardziej że nie zawsze będziemy mieć na to ochotę. Mało kiedy jest przyjemnie przyznać się do chaosu, emocji i złych nawyków — nawet przed… robotem.

Gdy próbujemy określić, co tak naprawdę wchodzi w skład naszego warsztatu, musimy zmierzyć się z następującymi pytaniami:

  • Jak dokonujemy wyboru na etapie analizy rynku przed zawarciem jakichkolwiek transakcji?
  • Mając już wynik historyczny zawartych transakcji, jak na tej podstawie oceniamy konkretne narzędzie, jakie zostało użyte?

W praktyce inwestorzy najczęściej rozwiązują oba te problemy w ten sam sposób — poprzez „intuicję”, która z czasem przechodzi w „doświadczenie”.

Działający intuicyjnie inwestor nie będzie jednak bazował na wskazaniach pojedynczego wskaźnika, próbując raczej określić sytuację poprzez wskazania szerszego wachlarza narzędzi. O samym zawarciu transakcji decyduję wtedy chociażby:

  • ustalone wcześniej zasady, ale czasem też „trudno je określić, zależy od sytuacji na rynku”;
  • emocje związane z sytuacją na rynku, gdy „od rana widać, że rynek ma ochotę na wzrosty”;
  • emocje związane z sytuacją na rachunku, gdy każda zmiana salda naszych środków powoduje reakcje na tle nerwowym;
  • czynniki zupełnie losowe, gdy na przykład „dzisiaj nic minie idzie, zamykam tę pozycję”.

Rozważmy sytuację, gdy otworzyliśmy transakcję na bazie dowolnych wybranych kompozycji powyższych czynników. Następnie na podstawie kolejnej, równie losowej kompozycji tę pozycję zamknęliśmy.

Na wykresie przez cały ten czas mieliśmy wyznaczone średnią kroczące, przy czym jej wskazaniom towarzyszył też szereg innych, kolorowych wskaźników, które również tam się znajdują. Załóżmy, że interesuje nas ta konkretna średnia krocząca jako narządzie. Jak zatem w takim przypadku możemy obiektywnie ocenić jej skuteczność? Z powyższego wynika wprost, że nie ma takiej możliwości. Nie sposób jest wskazać, które konkretnie z użytych narzędzi jest odpowiedzialne za wynik uzyskany na rachunku, które z nich się sprawdziło, a które nie i w jakim stopniu. Ponieważ nie jesteśmy w stanie wyizolować pojedynczego czynnika, to ocena jego wpływu na wynik transakcji będzie uzależniona — po raz kolejny — od „intuicji”.

Im bardziej bazujemy na intuicji, tym częściej kryterium oceny będzie też estetyka i poziom komplikacji — z zasady kolorowe i skomplikowane wygra z prostym i bezbarwnym. Co za tym idzie, mało kto traktuje poważnie proste narzędzia, takie jak chociażby wspomniana Średnia krocząca. Przegrywają one konfrontacją chociażby z kolorowym „wachlarzem średnich kroczących” i dalszymi barwnymi narzędziami.

Jeżeli z kolei bazujemy na „doświadczeniu”, sprowadzając ocenę naszego warsztatu i tego, co z nim robimy, do prostego kryterium zysku, to może to w naturalny sposób prowadzić do sytuacji, gdy:

  • Narzędzia analizy technicznej, z których korzystaliśmy, w okresie, który przyniósł zyski, uznamy za „skuteczne”.
  • Bez głębszego zastanowienia zrezygnujemy z kolei z tych, które kojarzymy z poniesionymi w danym okresie stratami — niezależnie od ich faktycznego wpływu na jakość podejmowanych przez nas decyzji.
  • Zapomnimy o sytuacjach, gdy podejmowane przez nas działania podyktowane były przez silne, negatywne emocje — niepokój, strach czy depresją przeżywamy tu i teraz, rzadko kiedy będziemy jednak o nich pamiętać.
  • Chwile, gdy działaliśmy pod wpływem emocji ze swojej natury pozytywnych — takich jak optymizm czy entuzjazm dzielony wraz z innymi uczestnikami rynku — mogą być zapomniane, ale mogą też prowadzić do usprawiedliwienia zawartych transakcji przez „obiektywne czynniki zewnętrzne”. W danym momencie działaliśmy przecież zgodnie z tym, co uważamy za „opinię większości” i co nas samych niejako usprawiedliwia…
  • Transakcje, które zostały zawarte w wyniku działania pozostałych czynników — takich jak chociażby brak środków na rachunku czy problemy techniczne — uznamy za wydarzenie niefortunne, ale jednorazowe i niezależne od nas.

Oczywiście powyższe zestawienie stanowi może przejaskrawioną ilustrację tego zjawiska, tym bardziej że nie jest to wcale książka o psychologii. Jednak wskazuje ono, dlaczego na rynku finansowym przysłowiowa nauka na własnych błędach przychodzi z takim trudem. Czynniki lubią się łączyć i przeplatać: w rzeczywistości czynniki tego rodzaju jak przedstawione powyżej często łączą się w bardziej złożone kompozycje. Weźmy dla przykładu sytuację, gdy kupiliśmy w przeszłości akcje lub kontrakt na rynku instrumentów pochodnych, i tym samym dzisiaj posiadamy stratną pozycję na rynku, który przechodzi okres długotrwałych spadków. Czynniki, które w tym momencie mogą mieć na nas wpływ, to chociażby:

  • panujące na rynku przygnębienie (czynnik zewnętrzny),
  • które podzielamy (czynnik subiektywny),
  • patrząc na topniejący z każdym dniem stan środków na rachunku (czynnik finansowy).

Jeżeli w tym momencie, obserwując spadający wykres, dojdziemy do wniosku, że nie ma co czekać i należy zamknąć stratną pozycję, to patrząc z perspektywy czasu, nie będzie można takiej decyzji ocenić. Z historii rachunku nie będzie przecież wynikać, który konkretnie z wymienionych czynników jest odpowiedzialny za podjętą decyzję. Co za tym idzie, nie jesteśmy też w stanie ocenić wpływu każdego z tych czynników na skuteczność naszego działania.

Czynniki obiektywne wcale nie są tak obiektywne: wydaje się, że nie ma możliwości wyizolowania tego rodzaju czynników z całości naszego procesu podejmowania decyzji. Co gorsza, sytuacja w odniesieniu do bardziej na pozór obiektywnych kryteriów wcale nie jest prostsza. Jeżeli korzystamy jednocześnie z kilku narzędzi analizy technicznej — mając dla przykładu wykres Świecowy, wskaźnik trendu i oscylator — to przecież każde z nich ma szereg właściwych sobie sposobów interpretacji oraz parametrów ustawień. W sytuacji gdy nie mamy zdefiniowanych obiektywnych kryteriów, na bazie których działamy, korzystamy jednocześnie ze wszystkich naraz i z żadnego z nich konkretnie.

Od przybytku narzędzi głowa jednak boli: całej sytuacji nie upraszcza też sama analiza techniczna, która oferuje całe mnóstwo dalszych narzędzi, z których możemy korzystać. Dla przykładu — na stronach środowiska inwestorów w rodzaju MQL5.com mamy do wyboru (bezpłatnie!) ponad 4 tysiące odmian rozmaitych wskaźników dla samej platformy Metafrazę, nie wspominając już o dostępnych tam gotowych systemach transakcyjnych, skryptach czy części komercyjnej, gdzie oferowanych jest jeszcze więcej narzędzi. Poruszając się w tym gąszczu łatwo dostępnych i zazwyczaj mało skutecznych rozwiązań, łatwo jest się zagubić.

Podsumowując: często działamy na bazie szeregu różnych czynników, z których nie zawsze nawet zdajemy sobie sprawę. Część czynników, które mają wpływ na nasze decyzje, może być subiektywna z natury, a część z kolei będzie subiektywna na poziomie doboru metod interpretacji. W dodatku niezależne czynniki z natury
będą też od czasu do czasu dawać wzajemnie sprzeczne sygnały…

Zaczynamy podejrzewać, że „zdefiniowanie warsztatu inwestycyjnego” jest niemożliwe do wykonania: jak wynika z naszych rozważa, próbując precyzyjnie określić, czym tak naprawdę jest nasz warsztat inwestycyjny, napotykamy na barierę z pozoru nie do przejęcia. Trzeba mieć jednak świadomość, że za każdym razem,
gdy oceniamy historię zawieranych transakcji, tak naprawdę nie
wiedząc, z czego te transakcje wynikają, to w istocie żadnej oceny nie dokonujemy. Brak takiej oceny w naturalny sposób blokuje nam możliwość lepszego doboru narzędzi naszego warsztatu oraz udoskonalenia sposobu, w jaki z nich korzystamy.

Warsztat inwestora ujęty w tak „nieludzki” sposób wydaje się czystą abstrakcją: pozwala nam jednak zrozumieć, dlaczego wraz ze zdobywanym doświadczeniem nie stajemy się niejako samoistnie „lepszymi inwestorami”. Przeciwnie, z naszych rozważa wynika, że o wiele bardziej naturalna będzie sytuacja, gdy czas upływa, a my
stwierdzamy, że stoimy w miejscu.

W idealnym świecie

Szukając recepty, zapomnijmy na chwilę o realiach i ograniczeniach, w ramach których działa na co dzień inwestor indywidualny. Załóżmy, że wprawdzie nadal podejmuje on decyzje tak, jak to przedstawiliśmy wcześniej, ale w tym idealnym świecie inwestor budzie w stanie w każdym momencie precyzyjnie określić, dlaczego dane transakcję otwiera i dlaczego ją zamyka. Innymi słowy, jeżeli nawet Inwestor kieruje się wyłącznie emocjami, to wie dokładnie, jakie to emocje, w jakim stopniu je odczuwa i których konkretnie transakcji dotyczą.

W efekcie możliwe jest sporządzenie zestawienia transakcji obejmującego wyłącznie transakcje otwarte według kryterium „powszechnego entuzjazmu”, a zamknięte z powodu „obawy utraty zysku”. Takie zestawienie wykaże określony wynik finansowy i dalsze elementy obiektywnej oceny, które można jednoznacznie przypisać do danej kombinacji subiektywnych czynników — elementów warsz-
tatu danego inwestora. W szerszym ujęciu pozwala to podjąć próbę porównania skuteczności takich czynników, nawet jeżeli są one z natury trudne do porównania. Tak jak chociażby porównanie transakcji otwartych na bazie emocji i tych, które zostały otwarte na bazie określonych narzędzi analizy technicznej. Efektem takiego porównania byłby też swoisty ranking, który będzie wskazywać skuteczność określonych czynników i nieprzydatność pozostałych. Skuteczne czynniki zostawiamy, nieprzydatne eliminujemy, w idealnym Świecie życie inwestora jest proste.

  • W idealnym Świecie chcielibyśmy mieć w każdym momencie następujące narzędzia:
    Kompletną listę reguł, na podstawie których zawieramy transakcje, obejmującą wszystkie czynniki, które mogą nas skłonić do zawarcia transakcji. Oznaczać to może tak sygnały analizy technicznej, jak i naszą intuicyjne ocenę wykresu, stany emocjonalne czy płynące z rynku informacje fundamentalne. Taka lista reguł może dla przykładu określać — jako sygnały do otwarcia transakcji kupna — takie pozycje jak chociażby:
    • ogólny sygnał techniczny: „Notowania ustanawiają nowe szczyty — jest to najwyższy poziom od 200 okresów, jednocześnie Stochastic rośnie, przekraczając linię sygnalną i pozostając poniżej poziomu wyprzedania”;
    • naszą ocenę sytuacji na wykresie: „Przebieg notowań zapowiada dalsze wzrosty”;
    • nasz stan emocjonalny: „Dynamika ostatnich wzrostów napawa nadzieją”;
    • to, co myślimy o stanie emocjonalnym innych inwestorów: „Na rynku panuje optymizm”.
  • Informację o tym, z której reguły korzystaliśmy, zawierając daną transakcję, tak aby później można było zrobić np. listę transakcji otwartych w sytuacji, gdy kiedyś w przeszłości powiedzieliśmy sobie, że „Przebieg notowań zapowiada dalsze wzrosty”. W praktyce może to być często złożenie kilku tego rodzaju czynników — wtedy chcemy wiedzieć, który z nich i w jakim stopniu wpłynął na daną decyzję.
  • Możliwość przeprowadzenia niezależnej symulacji na danych historycznych, tak aby móc określić skuteczność działania naszych reguł na danym rynku w ujęciu historycznym zarówno samodzielnie, jak i w połączeniu z innymi regułami. W naszym idealnym świecie nie jest przeszkodą, że niektóre z nich są oparte wyłącznie na emocjach, ponieważ mamy…
  • Idealny Tester Strategii, dla którego nie ma znaczenia, czy symulujemy historyczne wartości wskaźnika technicznego, czy też naszych stanów emocjonalnych. W zależności od ustawie Tester określi za nas, w których momentach na wykresie historycznym przeżylibyśmy stan „panika”, i czym by to się skoczyło w zależności od dalszych ustawie, takich jak chociażby stopie, w jakim stan „panika ” wpływa na naszą kocową decyzję w zakresie od 0% do 100% oraz dalszych użytych reguł.

Nawet w idealnym Świecie nie będziemy wiedzieć z góry, które nasze decyzje zakończą się powodzeniem, ale za to będziemy wiedzieć, które z nich były prawidłowo podjęte, czyli spójne z przyjętymi wcześniej założeniami naszego systemu.

Znamy wszystkie kierujące naszym postępowaniem czynniki: niezależnie od tego, czy mają one charakter obiektywny („wskaźnik analizy technicznej przekroczył linię sygnalną”), czy też nie („jestem optymistą, zwłaszcza patrząc na dynamikę ostatnich wzrostów”). Wszystkie identyfikujemy i analizujemy w ten sam sposób — możemy więc następnie dowolnie określić, z których z nich będziemy korzystać, a z których nie. Wiemy, do czego nasze stany emocjonalne mogły doprowadzić w przeszłości, możemy też próbować określić, jak rokują one na przyszłość. Możemy też je dowolnie łączyć w bardziej złożone kombinacje i działanie tak powstałego systemu następnie symulować.

Nawet jeżeli w realnym Świecie takiej możliwości obecnie nie mamy, to już samo dostrzeżenie tej z pozoru utopijnej koncepcji może rzucić nowe Światło na to, jak postrzegamy siebie i własne decyzje na rynku finansowym. Tak postawiona idea wyznacza też, jakiego rodzaju narzędzi będziemy poszukiwać i jak chcemy ich użyć, nawet jeżeli nie będą one idealne.

Wnioski płynące z idealnego świata

Co nam daje tak skrajnie abstrakcyjne ujęcie tego tematu? Chociażby nową perspektywę na niektóre znane powszechnie zagadnienia. Trudno choćby znaleźć w literaturze dotyczącej rynków finansowych pochwałę idei spontanicznego zawierania transakcji, działania pod wpływem emocji czy ulegania nastrojom tłumu. W ich miejsce znajdziemy za to szereg wskazań, jak tego rodzaju sytuacji uniknąć, porady psychologiczne oraz wiele tekstów motywujących nas do dalszej pracy nad sobą. Nikt jednak w tym kontekście nie kwestionuje założenia, że „spontaniczność” na rynku zawsze przegrywa z „planem”, „emocje” — z „chłodną kalkulacją”, a „nastroje tłumu” — z „własną oceną”.

My natomiast twierdzimy, że nie sposób tak naprawdę na tej podstawie jednoznacznie ocenić, czy transakcje zawarte pod wpływem nastroju tłumu (kryterium „Na rynku panuje optymizm”) są lepsze czy gorsze niż te płynące wprost z analizy technicznej (kryterium „Notowania ustanawiają…”). A to z tej prostej przyczyny, że przecież nie wiemy… które są które. A zatem banalne wydawałoby się stwierdzenie, że „na rynku nie należy działać pochopnie”, jest — formalnie rzecz ujmując — nieuprawnione. Pozostanie takim przynajmniej tak długo, jak jego autor nie będzie mieć możliwości porównania skuteczności tak określonej reguły ze skutecznością reguły odwrotnej. Możliwe, że w tym momencie przeżywamy swoisty protest w obronie zdrowego rozsądku. Jak można przecież twierdzić, że działanie pochopne na rynku finansowym z zasady nie jest ani lepsze, ani gorsze od działania przemyślanego? Otóż tak właśnie — i to w sposób zupełnie oficjalny — twierdzi niemal jednym głosem akademicki Świat zajmujący się dziedziną finansów, określając to twierdzenie jako „teorię rynku efektywnego”, czemu bliżej przyjrzymy się w kolejnym rozdziale.

W tym momencie weszliśmy na salony akademickie: co prawda zrobiliśmy to — mówiąc potocznie — od strony kuchni, wcale też nie zamierzamy na tak postawionych wnioskach poprzestać. Podejście akademickie słusznie wymaga, aby wszelkie stawiane twierdzenia podlegały w określony sposób procesowi weryfikacji.

Analiza techniczna przez całe dekady tego rodzaju wymogi ignorowała, spotykając się w odpowiedzi z lekceważeniem ze strony kręgów akademickich. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Czas zaciera granicę dzielącą oba te obozy, ale jak dotąd niewiele z tego dla nas wynika: naukowcy odnotowali, że rynek nie zawsze jest tak efektywny, jak by sobie tego życzyła teoria, chociaż nie są w stanie z góry powiedzieć, kiedy jest, a kiedy nie. Jednocześnie sama analiza techniczna wiele zyskała na zastosowaniu technik ilościowych — w dużej mierze jednak proces ten ograniczył się do rozwoju mało przystępnych dla szerszego grona inwestorów automatycznych systemów transakcyjnych. W dodatku cały ten proces przebiega daleko poza horyzontem zainteresowania szerszego grona inwestorów indywidualnych. My twierdzimy, że niesłusznie, i chcemy to zmienić.

Myślimy o swoim warsztacie inwestycyjnym tak jak naukowiec o laboratorium

Chcemy zatem udoskonalić sposób, w jaki podejmujemy decyzje inwestycyjne. Nasz punkt startowy możemy określić następująco:

  • Inwestor indywidualny: podejmuje decyzje na bazie warsztatu narzędzi, których istnienia i siły wpływu często sobie nawet nie uświadamia.
  • Narzędzia warsztatu inwestora mogą mieć zarówno charakter obiektywny (np. sygnały analizy technicznej), jak i subiektywny (np. stany emocjonalne).

Ażeby cokolwiek poprawić, musimy to najpierw móc ocenić. Działając po omacku, nie będziemy widzieć ani naszych błędów, ani ewentualnej poprawy. Właściwa ocena naszych decyzji ma zatem znaczenie kluczowe, a ponieważ nie jesteśmy już w naszym idealnym świecie, to sprawa wcale nie jest taka prosta. Zacznijmy jednak od podstaw problemu oceny — podsumujmy, co już o nim wiemy:

  • Możemy ocenić dane narzędzie wtedy i tylko wtedy, jeżeli wiemy, za które transakcje było ono odpowiedzialne i w jakim stopniu — tylko wtedy gdy możemy wskazać, które transakcje zawarliśmy pod wpływem „paniki”, które były efektem „euforii”, a które „przemyślanego wcześniej planu”, wówczas możemy je jakkolwiek między sobą porównać.

Bardziej optymistycznie zabrzmi może twierdzenie odwrotne:

  • Jeżeli wiemy, które narzędzie i w jakim stopniu było odpowiedzialne za dane transakcje, to jesteśmy w stanie je ocenić — nie ma w tym ujęciu znaczenia, czy chodzi tu o względnie obiektywny wskaźnik techniczny, czy też o całkowicie subiektywny stan emocjonalny.


Mamy zatem dwie kategorie narzędzi, które mogą wpływać na nasze decyzje: narzędzia obiektywne i subiektywne. W naturalnym stanie mogą się one łączyć na różne sposoby, chociażby w sytuacji, gdy w ramach jednej transakcji pozycję otworzymy „według określonego planu”, a przy pogorszeniu nastrojów rynkowych i nagłym załamaniu kursu zamkniemy ją „w panice”. Czasem też transakcję otwartą „spontanicznie” zamkniemy w sposób planowy, np. poprzez zlecenie ograniczenia strat czy realizacji zysku.

Czynniki obiektywne: tutaj sprawa wydaje się prostsza — bazujemy na narzędziach analizy technicznej, dla naszych celów pozostaje tylko jednoznacznie określić, jak i kiedy będziemy z nich korzystać. Brzmi prosto, w praktyce dla wielu działających w sposób tradycyjny inwestorów stanowi barierę nie do przejścia. Zupełnie inaczej do tego tematu podchodzą automatyczne systemy transakcyjne, czyli tzw. roboty. Niestety ich sposób działania jest często zupełnie niezrozumiały dla szerszego grona inwestorów. Co może połączyć te dwa Światy? Czego możemy się nauczyć od robotów? Czy będąc ludźmi, możemy myśleć i inwestować jak robot? Temu zagadnieniu przyjrzymy się bliżej w następnym rozdziale.

Czynniki subiektywne: przyznajmy, że już sama myśl o tym, aby w jakikolwiek systematyczny sposób oceniać emocje czy wpływ opinii tłumu na decyzje inwestycyjne, może się nam wydać absurdalna. Emocje to przecież czynnik irracjonalny i może się zdawać, że mierzyć ich nie sposób. Nie do koca odpowiada to jednak prawdzie:

  • Do pomyślenia jest narzędzie, które dostatecznie sugestywnie pokaże nam minione wydarzenia: symulacja, w której widzimy, jak rynek wbrew naszym oczekiwaniom spada bez koca, może nam coś powiedzieć o tym, jak w takich sytuacjach działamy. Skoro możemy przeżywać emocje w kinie czy grze komputerowej, to czemu nie na symulowanym rynku.
  • Zapis naszych symulowanych reakcji: pozwala teoretycznie na stworzenie komputerowego modelu tego, jak działamy. Może i sami nie jesteśmy w stanie powiedzieć, jak i dlaczego działamy, ale na podstawie wystarczającej ilości danych o naszych decyzjach można — korzystając z osiągnięć sztucznej inteligencji — nauczyć taką czy inną sieć neuronową myśleć i działać tak jak my. Technologia niezbędna do stworzenia tego rodzaju rozwiązań jest jak najbardziej dostępna.
  • W łatwy sposób eliminujemy psychologię jako „pożądany” czynnik decyzyjny, a przecież bez systematycznej oceny nasza wiedza jest tu bardzo ograniczona: przekreśla to chociażby wykorzystanie systemów hybrydowych, w których — dla przykładu — pozycja systematycznie otwierana jest na bazie naszej intuicji, euforii czy plotki z rynku, ale zamykana jest na bazie zoptymalizowanego wcześniej dla danego rynku sztywnego czy też ruchomego stop loss.
  • Nie przekreślajmy zatem czynników subiektywnych tylko dlatego, że są subiektywne: jak wynika z powyższego, nawet w realnym Świecie jest do pomyślenia systematyczna ocena wpływu na skuteczność transakcji naszych stanów emocjonalnych takich jak „panika”, chwil, gdy dostrzegamy „dobre nastroje na rynku”, czy też naszej prognozy wzrostów kursu w wyniku intuicyjnej oceny wykresu.

Czy to wszystko oznacza, że w tym miejscu przeprosimy się z naszymi emocjami, zwyczajem zamykania pozycji, gdy tylko „wychodzi na plus”, czy innymi nawykami, jakie związane są z naszymi inwestycjami? Naturalnie, o ile spełnią one jedyny warunek, do którego sprowadza się reprezentowane przez nas podejście:

  • Przekreślamy wszystkie narzędzia, których działania nie jesteśmy w stanie prawidłowo ocenić, systematycznie zweryfikować na danych historycznych i dopasować do naszych potrzeb: niczym nowy lek w medycynie, tak długo jak nie możemy określić, jak dane narzędzie wpływa na nasze inwestycje, nie powinniśmy go na sobie samych testować. Nasza intuicja, spontaniczne pomysły, nastroje panujące na rynku czy nawet poranny komentarz rynkowy może i stanowią wartościowe źródło sygnałów, ale zasada jest ta sama.
  • Często nigdy tak naprawdę nie dowiemy się o wartości naszego narzędzia: aby w sposób systematyczny określić, jak sprawdza się dane narzędzie, potrzeba co najmniej 20, 50 czy 100 analogicznych sytuacji — i tu również nie będziemy mieć żadnych gwarancji. Tym bardziej jednak pojedynczy odniesiony zysk czy poniesiona strata w tym kontekście nie daje nam żadnej informacji, stąd naturalnie nie zawsze będziemy mieć możliwość oceny, z czym tak naprawdę mamy do czynienia.

Działanie na bazie własnego doświadczenia, opinii czy tzw. „wyczucia rynku” ma swój urok i wielu zwolenników, a silne emocje potrafią uzależniać. Nie ukrywamy też, że sposób postrzegania rynku finansowego, jaki prezentujemy, jest przyziemny i zasadniczo pozbawiony polotu. Twierdzimy jednak, że alternatywa dla tego podejścia sprowadza się do przysłowiowego rzutu monetą. Za każdym razem, gdy na rynku „wierzymy”, a nie „mierzymy”, to zdajemy się de facto na wynik losowy, w dodatku jeszcze obciążony kosztem transakcji. Grając konsekwentnie w tak określoną grę o ujemnej wartości, przeżyjemy wiele emocji, będą one mieć jednak swoją cenę.

Subskrybuj podcast:

  • rss-icon
  • ITunes_12.2_logo_1
  • Spreaker
  • google
  • static1.squarespace
  • unnamed
  • Spotify
  • tunein-icon