#010 Jaki jest sposób myślenia wspaniałych inwestorów? | Buffett | Lynch | Soros | Paulson | Jones II
- Jakie są metody i sposoby myślenia jednych z najwspanialszych inwestorów?
- Jakie są trzy przykazania Warrena Buffeta?
- Czym jest zdrowy rozsądek Petera Lyncha?
- Czy George Soros zawsze miał rację?
- Na czym polegały wspaniałe inwestycje podczas krachów Paula Tudora Jonesa II oraz podczas baniek Johna Paulsona?
Tego wszystkiego dowiesz się z fragmentu publikacji „Sztuka spekulacji po latach” autorstwa Zenona Komara. Jest to dwutomowa encyklopedia spekulanta i inwestora, opisująca całe spektrum zagadnień giełdowych, takich jak: psychologia inwestowania i osobowość gracza, zarządzanie ryzykiem, wskaźniki rynkowe czy analiza techniczna i fundamentalna. Drugi tom poświęcony jest opisom konkretnych instrumentów: akcji, kontraktów terminowych, opcji, walut czy kontraktów na surowce. Jeśli ktoś chce rozpocząć przygodę z inwestowaniem, ta książka jest właśnie dla niego!
Książka dostępna na:
https://maklerska.pl/ksiegarnia/sztuka-spekulacji-po-latach-tom-i-i-ii/
Darmowy fragment książki do pobrania:
https://maklerska.pl/ksiegarnia/sztuka-spekulacji-po-latach-tom-i-i-ii/#fragment-ksiazki
Transkrypcja: Siedmiu wspaniałych
„Bogactwo musisz zdobyć i wypracować,
w przeciwieństwie do ubóstwa,
które nie wymaga żadnego zachodu”
– Henryk Bieniok
W 1999 r. wiodąca firma konsultingowa Carson Group przeprowadziła sondaż wśród ponad 300 najlepszych menadżerów zarządzających kilkoma bilionami dolarów w celu wyłonienia i uhonorowania najlepszych menadżerów stulecia. Wygrał Warren Buffett. Drugi był Peter Lynch, trzeci John Templeton, czwarty Graham & Dodd, a piąty George Soros.
Do tak wyselekcjonowanej listy pięciu najlepszych dodałem – głównie ze względu na stosunkowo młody wiek – dwóch dżentelmenów: Paula Tudora Jonesa II i Johna Paulsona. Nie tylko są młodsi o ćwierć wieku od Buffetta czy Sorosa, ale mają także duże szanse zostać najbogatszymi ludźmi świata. Cała grupa tych wspaniałych menadżerów jest dość dobrze znana w Polsce. Niemniej jednak uznałem, że tak prestiżowe wyróżnienie przez możnych tego świata zobowiązuje, by nie tylko tu i ówdzie zacytować ich opinie, ale również, przynajmniej pokrótce, omówić ich metody i sposób myślenia, a także wybór rynków i akcji. Ponadto dzielę się ich oczekiwaniami związanymi z bieżącym stuleciem.
Rozpoczynam od Grahama i Dodda (miejsce czwarte), ponieważ ich metody przyjął zarówno zwycięzca głosowania Warren Buffett, jak i John Templeton, który uplasował się na miejscu trzecim.
Trzy przykazania Warrena Buffeta
„Trzy rzeczy, które można przewidzieć na giełdzie, to
strach, chciwość i szaleństwo. Niestety, nie da się
przewidzieć kolejności, w jakiej wystąpią”
– Warren Edward Buffett
Warren Edward Buffett urodził się w 1930 r. w Omaha w stanie Nebraska. W 1951 r. zdobył tytuł magistra ekonomii na Uniwersytecie Kolumbia w Nowym Jorku, gdzie jego profesorem był Benjamin Graham. O sobie mówił, że w 15% jest Philem Fisherem, a w 85% Benjaminem Grahamem.
Warren Buffett określany jest mianem inwestora inwestorów. Od 1965 r. zarządza holdingiem Berkshire Hathaway. Wcześniej, bo od roku 1956, zarządzał kilkoma prywatnymi spółkami inwestycyjnymi, które połączył w jedną – Buffett Partnership Ltd. Rozwiązał ją w 1969 r. Podczas tych trzynastu lat tysiąc dolarów zainwestowane w 1956 r. w tę firmę urosłoby do 30 tysięcy. Pierwsze akcje spółki Berkshire Hathaway (symbol: BRK-A) Buffett zaczął kupować w 1962 r. po cenie 7,60 dolara, kiedy jeszcze zarządzał spółką prywatną. Trzy lata później przejął kontrolę nad Berkshire Hathaway. Kupował akcje po prawie 15 dolarów, kiedy to kapitał obrotowy był wart około 19 dolarów. Ceny akcji tej korporacji zyskały na wartości od 15 dolarów w 1965 r. do 99 200 dolarów na koniec 2009 r. W tym czasie ich wartość księgowa wzrosła z 19 dolarów do 84 487 dolarów, a zatem 20,3% rocznie.
Warren Buffett kupuje akcje firm, których działalność zna i rozumie. Firmy te muszą spełniać długoterminowe kryteria ekonomiczne, mieć niezwykle zdolny i godny zaufania zarząd oraz rozsądną cenę. Zyski, które dana firma będzie generować w przyszłości, muszą być przewidywalne z dużą dozą pewności. Pozwala to Buffettowi obliczyć wartość wewnętrzną firmy i jej wartość za 10, 20 czy 30 lat. Uważa, że zakup firmy, której zyski nie dają się przewidzieć ze sporą pewnością, jest zwykłą spekulacją. A ta go nie interesuje. Wyliczone kryteria to tylko pierwszy etap w procesie inwestycyjnym. Drugim etapem jest spojrzenie, ile firma kosztuje dzisiaj. Jeśli cena jej akcji zapewnia Buffettowi dobry zwrot w długim terminie, kupuje je. Firmy nowych technologii nie interesują Buffetta, bo jak mówi, w ogóle ich nie rozumie, a poza tym przyszłe zyski są nieprzewidywalne, podlegają bowiem ciągłym niespodziankom i kaprysom rynku. Od ponad pięćdziesięciu lat szuka firm spełniających jego kryteria i w nie inwestuje. Lubi firmy cieszące się pozycją monopolisty. Interesujące go firmy poddaje testowi, którego celem jest odpowiedź na hipotetyczne pytanie, czy mógłby rozpocząć nowy biznes i odnieść sukces, konkurując z nimi, jeśli miałby miliardy (które ma) i mógłby wybrać do niej 50 najlepszych menadżerów w kraju (których ma). Jeśli odpowiedź jest zdecydowanie negatywna, wie że firma ma wokół siebie trudną do sforsowania fosę, która zabezpiecza jej biznes, jeśli nie na wieki, to co najmniej na dziesiątki lat.
A jeśli już jesteśmy przy stuleciach, warto odnotować, że kilka firm, które Berkshire Hathaway trzyma od lat w swoim portfelu, zostało założonych w XIX wieku, a więc American Express (1850), Wells Fargo (1852), Procter & Gamble (1837) i Coca Cola (1886). Znajdują się one w portfelu inwestycyjnym wartym 141 mld dolarów na koniec 2007 r., zajmując w nim wybitną pozycję wśród osiemnastu firm, których cena rynkowa w portfelu przekroczyła 600 mln dolarów na koniec 2007 r. Portfel inwestycyjny to pierwsza część wartości firmy Berkshire Hathaway. Druga jej część składa się z 76 firm operacyjnych obejmujących pełen branżowy przekrój gospodarki. W raporcie rocznym za 2007 r. Buffett przedstawia wyniki z działalności inwestycyjnej i operacyjnej w trzech 14-letnich okresach: 1965–1979, 1979–1993 i 1993–2007. Średni wzrost roczny dla działalności inwestycyjnej wynosił odpowiednio 42,8, 25,6 i 14,3%, a dla działalności operacyjnej, która z roku na rok odgrywa coraz większą rolę – 11,1, 19,1 i 23,5%. Dla całego okresu wzrost roczny wynosił odpowiednio 27,1 i 17,8%.
Pierwszym i najważniejszym kryterium w poszukiwaniach Buffetta jest – jak już wspomniałem – znalezienie firmy, której działalność rozumie. Nigdy nie łamie tej zasady. Zdaje sobie sprawę, że jest wiele innych bardzo zyskownych firm, ale których działalności nie rozumie. Zna więc swoje możliwości. Gdybym chciał przeskoczyć dwumetrową poprzeczkę, nie potrafiłbym tego dokonać, mówi Buffett. Wie również, że tak naprawdę nie ma na tym świecie zbyt wiele dobrych, trwałych biznesów. Jeśli taki znajdzie, wiernie się go trzyma. Buffett zawsze inwestuje w najlepszy biznes – taki, który potrafi doskonale funkcjonować bez jego pomocy.
I tu zaczyna się odpowiedzialna rola menadżerów.
Wybierając menadżerów, Buffett kieruje się przede wszystkim charakterem kandydata. Musi on charakteryzować się przyzwoitością, inteligencją i energią. Bez tej pierwszej, pozostałe dwie zabijają. W dalszej kolejności Buffett bierze pod uwagę zawodowe umiejętności i doświadczenie, i wreszcie zdolność nawiązywania i utrzymywania relacji międzyludzkich. Równie istotny jest temperament. Niezależne myślenie, stabilność emocjonalna oraz głębokie zrozumienie zachowań ludzi i firm są kluczowe w zarządzaniu inwestycjami długoterminowymi.
Buffett przyznaje, że nie wszystkie z jego firm mają celującą ocenę i są zarządzane przez najwyższej klasy menadżerów. Są sprawy, w które sam musi ingerować, zwykle jednak robi to za pośrednictwem kogoś innego. Jest to jedyna rzecz, której nienawidzi w swojej pracy. Dlatego też zawsze z tym zwleka. Zapłaciłby każdą cenę, gdyby nie musiał ingerować. Można z tego wyciągnąć dwa wnioski. Pierwszy, że jest to część jego osobowości. Buffett nie znosi konfrontacji. Dlatego ich unika. Ta jego słabość czasami szkodzi firmie. A drugi, że ta cecha pozwoliła i pozwala mu kupować wspaniałe biznesy. Tych, którzy sprzedają biznes, nie obchodzi to, czy jest on optymalnie prowadzony. Obchodzi ich tylko to, czy masz zamiar ingerować, czy nie. A Buffett nie ingeruje, co wychodzi na dobre akcjonariuszom Berkshire.
Jak wygląda dzień Buffetta? Przez 7–8 godzin prowadzi biznesowe rozmowy telefoniczne, dużo czyta i 2–3 godziny grywa w brydża. Jest przeświadczony, że gra w brydża jest najlepszym ćwiczeniem intelektu, bo jest grą, w której bez przerwy ważysz stosunek zysków do strat, kalkulujesz cały czas, co 10 minut masz do czynienia z nową sytuacją. Przeciwstawia ją grze na giełdzie, gdzie nie podejmuje się decyzji na podstawie zachowania rynku w danej chwili, lecz na podstawie tego, co racjonalne.
Jeśli po kilku latach takiej codziennej pracy ma choć jeden pomysł, który może zrealizować, jest szczęśliwy. Dziwi się, że w miarę inteligentni ludzie świadomie lub nieświadomie naśladują swoich kolegów lub konkurentów, zamiast dokonywać własnych wyborów na podstawie dokładnego rozpoznania rzeczywistości i własnych potrzeb. Twierdzi, że tego rodzaju postawa prowadzi do nikąd. Opinię tę popiera przykładem Noego, który budował swą arkę przez dwadzieścia lat. Patrząc na błękitne niebo, ludzie uważali, że jest śmieszny. Noe istotnie wyglądał śmiesznie. Ale w końcu przecież zaczęło padać.
Buffett uważa, że w inwestycjach na dłuższą metę liczy się coś o wiele bardziej ważnego niż mózg i wynik. Potrzebna jest genetyczna zdolność rozpoznawania i unikania poważnego ryzyka. Fakt, że ludzie podejmują emocjonalne, nieprzemyślane decyzje, jest dla Buffetta źródłem nadziei na dobry zakup.
Twierdzi, że wcześniej czy później wszyscy wpadają w panikę i zaczynają wyprzedawać akcje, co pozwala mu kupować je tanio. Ludzie myślą, że będą zadowoleni, jeśli kupią akcje jakiejś firmy po cenie, która za chwilę wrośnie. Nie myślą o tym, że chcąc je dalej kupować, musieliby płacić drożej, a stąd już daleko do zadowolenia. Czy byłbyś zadowolony, gdybyś kupił rano szynkę, po południu wrócił do sklepu, by kupić jej więcej i nagle odkrył, że jej cena wzrosła? Na pewno nie. Inwestorzy, którzy spodziewają się kupować akcje do końca życia, powinni podejść do zniżek cen rynkowych jak do dobrej nowiny. Jednak zamiast tego inwestorzy nielogicznie wpadają w stany euforii, kiedy ceny wzrastają, a tracą dobre samopoczucie, kiedy zniżkują. Oczywiście zupełnie inaczej podchodzą do cen żywności. Doskonale wiedząc, że do końca życia skazani są na kupno żywności, cieszą się każdym spadkiem i przeklinają każdy wzrost cen. Odpowiadają nam więc zniżki cen towarów, na których kupno jesteśmy zdani. Każdego roku kupujemy biznesy lub precyzyjniej – części biznesu, zwane akcjami. Zniżka cen akcji (biznesu) jest korzystna, zwyżka – nie.
Kiedy Buffett znajduje firmę, która odpowiada jego kryteriom, poziom rynku nie ma dla niego większego znaczenia. Innymi słowy, Buffett nie traci czasu na analizę czynników makroekonomicznych. Poziom zatrudnienia czy stopy procentowej nie ma żadnego wpływu na jego decyzje. Prognozy przyszłości,decyzje Kongresu itd. interesują go jeszcze mniej.
Wraz z Charliem Mungerem, drugą najważniejszą osobą w Berkshire, uważają, że krótkoterminowe prognozy rynkowe są trucizną i jako takie powinny być trzymane pod kluczem w bezpiecznym miejscu, z dala nie tylko od dzieci, ale również od dorosłych, którzy na rynku zachowują się jak one.
Buffett interesuje się wyłącznie analizą biznesu, ludźmi nim zarządzającymi i ustalaniem cen za akcje, które chce nabyć.
Uważa, że każdy z nas może wymienić listę pozytywnych lub negatywnych czynników, które będą miały wpływ na gospodarkę i sam rynek. Przypisywanie wagi każdemu z nich jest jednak wysoce subiektywne i jako takie nieistotne, ponieważ ich znaczenie jest porównywalne ze znaczeniem informacji w rodzaju, co zjedliśmy na śniadanie czy też jakie mamy zapatrywania polityczne. Należy przeanalizować, jak ludzie będą poruszać się pod prąd, a nie fluktuację samego prądu. Inwestorzy szukający magicznej formuły, która automatycznie przyniosłaby fantastyczne rezultaty przy każdym zakupie akcji, żyją w świecie fantazji. Wprawdzie komputery nie pomagają w samym wyborze inwestycji, ale szybciej wyłaniają firmy, które rosną np. 20% rocznie. Okazuje się jednak wtedy, że jest ich całkiem sporo, a życie nie jest aż tak proste, by wystarczyło wybrać dowolną z nich. Dlatego Buffett szuka firm, których wyniki finansowe wprost krzyczą. W tych nielicznych wypadkach – nawet jeśli kalkulacje Buffetta zawodzą – jest oczywiste, że inwestycja jest ciągle poprawna. Każdemu biznesowi może przytrafić się nieprzyjemna niespodzianka za tydzień, miesiąc czy rok. Sam wybór jest więc ważny.
Klasycznym przykładem jest Coca-Cola, która emitowała swoje pierwsze akcje w 1919 r. po 40 dolarów. W ciągu roku akcje Coca-Coli zniżkowały do 19 dolarów. Jednym z powodów zniżki były dramatyczne zmiany w cenach cukru po I wojnie światowej. Inwestorzy kupujący akcje w pierwszej emisji, stracili ponad połowę swych pieniędzy w ciągu pierwszego roku. Dzisiaj wartość tej jednej akcji wynosi kilka milionów dolarów. W międzyczasie świat przeszedł przez depresje, recesje, wojny i kolosalne wahania w cenach cukru. Analiza biznesu, a więc odpowiedź na pytania, czy produkt Coca-Coli utrzyma się na rynku, czy będzie cieszył się popytem i czy będzie miał ekonomiczny sens, była bardziej właściwa niż analiza techniczna, kiedy kupić, a kiedy sprzedać akcje tej firmy.
Dużo ludzi zrobiło majątki, trzymając akcje Coca-Coli przez dziesiątki lat. Tak się robi pieniądze. Jeśli wybierzesz dobry biznes, inwestycja w niego zrobi cię bogatym na przestrzeni lat. Jeśli jednak wyeliminowalibyśmy 15 najlepszych decyzji Buffetta, jego wynik nie byłby zachwycający. Buffett o tym wie i dlatego uważa, że każdy z nas powinien dostać książeczkę z dwudziestoma kuponami inwestycyjnymi, które powinny wystarczyć do końca życia. Każda inwestycja oznaczałaby utratę jednego kuponu. Buffett uważa, że nigdy nie zużylibyśmy 20 kuponów, jeśli musielibyśmy zaoszczędzić je tylko na najlepsze inwestycje.
Przedstawiona koncepcja dwudziestu kuponów jest wielkim uproszczeniem inwestycji i stylu Warrena Buffetta. W 2007 r. Buffett sprzedał akcje firmy Petro China za 4 mld dolarów. Nabył je za 488 mln dolarów w latach 2002 i 2003, a zatem tylko pięć lat wcześniej. Jako ciekawostkę dodam, że musiał od tej transakcji zapłacić 1,2 mld dolarów podatku, co – jak zauważył – stanowiło tylko 4 godziny wszystkich kosztów rządu amerykańskiego, w tym koszty obrony narodowej, ubezpieczenia społecznego itd. Inną pozycją, na której osiągnął zysk 2,3 mld dolarów, była pozycja w walucie brazylijskiej real. Real, podobnie zresztą jak polski złoty, podwoił swą wartość w stosunku do dolara w latach 2002–2007. Jak widać, kursy walut mają znaczenie, a Buffett potrafi po mistrzowsku wykorzystać ich wahania.
Buffett zaskakuje inwestorów na świecie odważnymi decyzjami. Śmiało inwestuje kapitał w firmy mające problemy, podczas gdy wszyscy inni zachowują się jak sparaliżowani. Jedna z żelaznych giełdowych zasad bessy mówi, żeby nie łapać spadającego noża, a Buffett to właśnie czyni. Kupił warte 5 miliardów dolarów akcje Goldman Sachs, jednego z dwóch – obok Morgan Stanley – banków inwestycyjnych ocalałych z pogromu kryzysu finansowego na Wall Street, co zostało odebrane przez świat finansów, że jeszcze Wall Street nie zginęła. Lehman Brothers padł, a Bear Stearns i Merrill Lynch zostały sprzedane. Dziesięć dni później Buffett dokonał kolejnego nietuzinkowego zakupu. Kupił akcje uprzywilejowane firmy General Electric za jedyne 3 mld dolarów.
Czemu kupił? Ponieważ był przekonany, że akcje tych firm zawierają margines bezpieczeństwa, a ponadto są tanie. Decyzję tę było mu łatwiej podjąć o tyle, że w swojej karierze Buffett doświadczył i przetrwał trzy duże (bo sięgające 40, a nawet 50%) zniżki z lat 1973–1974, 1987 i 2000–2002. Zniżka 2007–2009 idealnie wpasowuje się w te doświadczenia. Być może tak duże zniżki są punktem odniesienia dla Buffetta, swoistym benchmarkiem sugerującym kupno. Inne historyczne benchmarki, między innymi niska stopa dywidendy i niekorzystny stosunek cen akcji do wartości księgowej, wskazywały na ciągłe przewartościowanie rynku. Dlatego też złośliwi twierdzą, że ostatnie zakupy Buffetta to pomyłka, która popsuje jego reputację. Być może. Buffett radzi jednak, by nie czekać na jaskółki, bo można wtedy przegapić wiosnę.
Chciałbym, byś zapamiętał trzy przykazania Buffetta. Dotyczą one sposobu patrzenia na zakup akcji, na notowania giełdowe i na margines bezpieczeństwa. Oto one:
- Kupuj akcje jako formę udziału w dobrym interesie, tak jakbyś kupował cały biznes.
- Notowania uczyń swoimi przyjaciółmi, a nie wrogami. Wykorzystaj czasy szaleństwa i kaprysy rynku. Patrz na notowania tak, jak radzi Ben Graham w artykule Mr. Market.
- Pamiętaj o marginesie bezpieczeństwa: zbuduj most o 20-tonowej nośności, jeśli chcesz przejechać po nim 10-tonową ciężarówką.
I to tyle. Wiem, że brzmi to zbyt prosto, prawie nonszalancko. Jeśli cała wiedza sprowadza się do tych trzech stwierdzeń, to nie ma sensu tracić czasu na obronę pracy doktorskiej z ekonomii. To trochę tak, jakby po kilku latach na KUL-u ktoś ci powiedział, że ważne jest jedynie 10 przykazań.
Warren Buffett jest również filantropem. W 2006 r. ogłosił plan przekazania 83% swego majątku na rzecz Fundacji Billa i Melindy Gates, a pozostałą część majątku na rzecz czterech fundacji zarządzanych przez trójkę jego dzieci: Howarda Grahama, Petera Andrew i Susan Alice. A jest to spory majątek. Na początku 2008 r. Buffett był najbogatszym człowiekiem świata z majątkiem szacowanym na 62 mld dolarów, choć dwa lata poźniej oszacowano go tylko na 47 mld dolarów.
Po ślubie powiedział swej żonie Susan, że dojdzie do bogactwa nie z powodu – jak skromnie stwierdził – jakiejś zupełnie szczególnej zalety, czy dzięki niezwykle ciężkiej pracy, ale dlatego, że urodził się w czepku – z odpowiednimi umiejętnościami, w odpowiednim miejscu i czasie. Jego umiejętności lokowania kapitału nie odegrałyby większej roli, gdyby nie fakt, że żył w bogatym i ludnym kraju, gdzie handluje się papierami wartościowymi czasami wycenianymi przez rynek znacznie poniżej ich prawdziwej wartości. To oczywiście obraz Ameryki drugiej połowy ostatniego wieku.
Na pytanie, co zostawi dzieciom, odpowiada, że wystarczająco dużo, by było je stać zrobić coś wartościowego, ale nie na tyle dużo, by mogły nic nie robić. Jego dzieciom pozostanie spuścizna w postaci etyki i niezależności. W książce Life Is What You Make It (Życie jest takie, jakim je czynisz) wydanej w 2010 r. syn Warrena Peter Buffett, muzyk, ocenia je jako wartościowsze od pieniędzy. Najważniejsze są dla niego wartości przekazane przez rodziców. Kochać własne życie i robić coś dla otaczającego świata. Ojciec powiedział mu kiedyś, że w gruncie rzeczy obaj zajmują się tym samym.
Muzyka to płótno malarskie syna. Berkshire to płótno, na którym ojciec każdego dnia domalowuje coś nowego.
Warren Buffett patrzy w przyszłość z niewielkim optymizmem. Zauważa, iż na przestrzeni XX wieku Dow zwyżkował z poziomu 66 punktów do 11 487 punktów. Zwyżka ta, choć wygląda bardzo imponująco, kurczy się do nieco powyżej 5% rocznie, uwzględniając kapitalizację. Inwestorzy trzymający akcje spółek wchodzących w skład średniej Dowa przez cały wiek otrzymaliby również w miarę szczodre dywidendy, choć w ostatnich latach wynosiły one tylko 2% rocznie. Podsumowując, Buffett uważa, że był to cudowny wiek.
Pomyśl o bieżącym stuleciu. Aby powtórzyć sukces ostatniego wieku, tj. kontynuować z zyskiem w wysokości około 5% rocznie, Dow – obecnie wart około 10 tysięcy punktów – musiałby się zamknąć 31 grudnia 2099 r. na poziomie około 2 milionów punktów. Jesteśmy w jedenastym roku tego stulecia i póki co straciliśmy kilka tysięcy punktów. Oczywiście wszystko jest możliwe. Czy jednak ktoś naprawdę wierzy, że jest to najbardziej prawdopodobny wynik?
Buffett zauważa, że ludzie oczekujący dwucyfrowych zysków z inwestycji w akcje – na przykład 2% z tytułu dywidendy i 8% ze zwyżki cen – implikują, iż Dow osiągnie 24 miliony punktów przed rokiem 2100. Ostrzega, że jest to mało prawdopodobne.
Na temat Warrena Buffetta i jego legendarnych inwestycji napisano już ponad czterdzieści książek (do 2011 r.). Część z nich została przetłumaczona i wydana w Polsce. Zachęcam do ich lektury. Jedną z niezwykłych cech Buffetta jest jego zamiłowanie do szkolenia swoich akcjonariuszy. Coroczne listy, które do nich kieruje, są legendą. Polecam je z całego serca. Można je znaleźć na stronie www.berkshirehathaway.com.
Zdrowy rozsądek Petera Lyncha
„Ludzie stracili więcej pieniędzy na przygotowywaniu
się do korekt i krachów niż na samych korektach
i krachach”
– Peter Lynch
Peter Lynch zdobył sławę jako menadżer Fidelity Magellan, towarzystwa inwestycyjnego stosującego agresywną strategię inwestowania w akcje. Podczas trzynastu lat jego zarządzania, od 31 maja 1977 r. do 31 maja 1990 r., wartość majątku Magellana wzrosła z 20 mln dolarów do ponad 14 mld dolarów, czyniąc go największym i najbardziej popularnym funduszem. Tysiąc dolarów zainwestowane w 1977 r., kiedy Lynch przejął nad nim kontrolę, urosłoby do 28 tys. dolarów w dniu jego przejścia na emeryturę w wieku 46 lat. Dziennik „TheWashigton Post” nazwał Lyncha (10 września 1998 r.) najsłynniejszym menadżerem funduszy, a „Barron’s” (10 stycznia 2000 r.) dodał, że Lynch pozostaje ciągle najbardziej czczonym i popularnym menadżerem na naszej planecie, mimo że już od dekady nie zarządza pieniędzmi.
Lynch miał tę śmiałość, by iść pod prąd. Kupował to, co wydawało mu się tanie i nie oglądał się na innych menadżerów. Na początku lat 80. najwięcej zainwestował w obligacje skarbowe, wkrótce później w akcje Chryslera, mimo że większość ekspertów spodziewała się rychłego bankructwa producenta samochodów, a w 1986 r. ponad 20% kapitału włożył w akcje zagranicznych spółek typu Honda, Volvo i Norsk Hydro. Odnosząc stałe sukcesy, Lynch zlecił badania w celu ustalenia, jakie zyski dzięki niemu osiągnęli właściciele funduszu Magellana. Wyniki badań były dla niego zaskakujące – ludzie stracili. Geniusz i doskonałe wyniki Lyncha nie pomogły, bo ludzie kupowali na szczytach, a sprzedawali w dołkach. Tak postępują prawie zawsze, co tylko potwierdza ułomność ludzkiej psychiki.
W swojej książce One up on Wall Street (Przewaga nad Wall Street) Peter Lynch radzi wybierać akcje na podstawie zdrowego rozsądku i własnej obserwacji. Uważa, że każdy konsument posiadający kartę kredytową przeprowadza podstawową analizę dziesiątków przedsiębiorstw. Wśród nich są firmy, których cena akcji wzrośnie wielokrotnie. Nowicjusze uważają, że taki wzrost jest niemożliwy do osiągnięcia przy spekulacji akcjami dobrze znanych firm, wybierają więc akcje firm groszowych (penny stocks), których nazwy zawierają słowa: kosmiczny, słoneczny, satelitarny, nowatorski, dynamiczny, cudowny itp. W rzeczywistości kapitał można pomnożyć wielokrotnie, inwestując w akcje przedsiębiorstw dobrze znanych, takich jak Dunkin Donuts, Wal-Mart, Toys „R” Us, Stop & Shop czy Subaru. Są to firmy, których produkty są lubiane, podziwiane i kupowane. Kto by się spodziewał, że gdybyś kupił nie tylko samochód Subaru, ale i akcje tej firmy, byłbyś dzisiaj milionerem?
Gdybyś kupił na przykład akcje Subaru po 2 dolary w 1977 r., a sprzedał je po 312 dolarów w 1986 r., pomnożyłbyś pieniądze 156 razy. Krótko mówiąc, gdybyś zainwestował 6410 dolarów (cena samochodu Subaru w 1977 r.) w akcje Subaru, zyskałbyś na tym milion dolarów. Zamiast być właścicielem rozklekotanego, nadającego się do wymiany samochodu, miałbyś teraz wystarczająco dużo pieniędzy, by móc sobie pozwolić na rezydencję i dwa Jaguary w garażu.
Lynch dodaje, że przyjemnym aspektem spekulowania znajomymi firmami jest to, że nosząc nowe rajstopy, używając nowych aparatów fotograficznych, czy popijając kawę, osobiście przeprowadzasz podstawową analizę produktu. Po co masz czekać na rekomendację analityka Merrill Lynch czy Morgan Stanley, żeby dowiedzieć się, która z nowych sieci barów szybkiej obsługi jest najlepsza, jeśli sam zobaczyłeś osiem nowych punktów otwartych w twoim sąsiedztwie, sprawdziłeś je i wyrobiłeś sobie o nich własną opinię. Podczas lat kupowania samochodów czy aparatów fotograficznych rozwijasz w sobie szósty zmysł, który pozwala ci rozróżnić dobre produkty od złych, jak również zaobserwować, na co jest duży, a na co mały popyt. Co ważniejsze, wiesz o tym wcześniej niż eksperci z Wall Street.
Rozważmy następujący przykład. W latach 50. ubiegłego stulecia pewien strażak z Nowej Anglii spostrzegł, że miejscowa fabryka Tambrands (wtedy firma ta nazywała się Tampax) rozbudowuje się w zaskakująco szybkim tempie. Doszedł do wniosku, że nie mogłaby się ona tak szybko rozwijać, gdyby dobrze nie prosperowała. Opierając się na tym założeniu, kupił akcje Tampax za 2000 dolarów. Co więcej, przez pięć kolejnych lat inwestował w te akcje 2000 dolarów rocznie. W 1972 r. strażak został milionerem.
Gracze giełdowi zakładają, że najlepsze pomysły inwestycyjne rodzą się podczas poważnych dyskusji wśród specjalnie wybranej i dopuszczonej do gry grupy ludzi. Lynch rozmawia z prezesami setek przedsiębiorstw rocznie, z analitykami finansowymi, jak również z kolegami z biura, twierdzi jednak, że strzały w dziesiątkę pochodzą z najbardziej niespodziewanych odkryć, co oczywiście może i powinno zdarzyć się każdemu z nas. I tak np. Lynch odkrył Taco Bell zafascynowany potrawą burrito; La Quinta Motor Inns – kiedy zatrzymał się w nim, a nie w rywalizującym Holiday Inn; Volvo – jeżdżąc tym samochodem; Apple Computer – obserwując własne dzieci używające tego komputera w domu.
Doskonałym przykładem wiedzy życiowej jest odkrycie L’eggs przez żonę Lyncha, Carolyn. Rajstopy L’eggs stały się jednym z najbardziej popularnych produktów wśród konsumentek lat 70. Carolyn nie musiała być analitykiem tekstyliów, by odkryć, że L’eggs jest świetnym produktem. Wystarczyło, że kupiła parę rajstop i wypróbowała je. L’eggs nie tylko były lepszej jakości i lepiej leżały na nodze, ale co najważniejsze, łatwo je było kupić przy kasach supersamów bez potrzeby osobnej wyprawy do sklepu z rajstopami i to było największą ich atrakcją. Zastanówmy się, ile kobiet, które kupiły te rajstopy, ilu sprzedawców, którzy widzieli kupujące je kobiety i ilu mężów, którzy widzieli swoje żony przychodzące z nimi do domu, wiedziało o sukcesie firmy L’eggs. Z pewnością miliony ludzi. Mogli oni stosunkowo łatwo znaleźć informację, że L’eggs były produkowane przez firmę Hanes, której akcje były notowane na nowojorskiej giełdzie. Cena akcji wzrosła sześciokrotnie, po czym zostały one wykupione przez firmę Consolidated Foods, obecnie Sara Lee. Nawiasem mówiąc, Lynch jest przekonany, że ceny akcji Hanes wzrosłyby pięćdziesięciokrotnie, gdyby wcześniej nie zostały wykupione. Co więcej, gracz giełdowy nie musiał wiedzieć o sukcesie L’eggs od pierwszego dnia, by uczestniczyć w zwyżce ich akcji. Mógł je kupić po roku, dwóch lub trzech od momentu, gdy stały się znane w całym kraju i jeszcze wtedy przynajmniej potroić kapitał. Ale mnóstwo ludzi tego nie zrobiło, szukając akcji firm związanych z energią słoneczną czy układami satelitarnymi, o których działalności nie mieli zielonego pojęcia.
Przyjrzyjmy się wspólnie postaci Staszka Ofiary. W gruncie rzeczy każdy z nas ma coś z tego gracza giełdowego. Staszek codziennie czyta „Wall Street Journal” i poluje na kolejną grę giełdową o ograniczonym ryzyku i nieograniczonej możliwości zysku. Pewnego ranka wyczytał o Winchester Disk Drive, małej firmie ze świetną przyszłością produkującej dyski do komputerów. Stach nie odróżnia dysku od glinianej rzutki, ale zadzwonił do swojego maklera i dowiedział się, że pewna poważna firma inwestycyjna umieściła firmę Winchester na swojej liście agresywnego kupna. Pan Ofiara uwierzył, że wpakowanie 3 tysięcy ciężko zarobionych dolarów w akcje firmy Winchester jest wyborną myślą. Jego żona Marzena, znana również jako Persona, Która Nie Pojmuje Poważnego Interesu, Jakim Są Pieniądze, wróciła właśnie z centrum handlowego, w którym odkryła wspaniały sklep z odzieżą damską, „The Limited”. Miejsce to było wypełnione po brzegi kupującymi klientami. Marzena nie może się doczekać spotkania z mężem, by opowiedzieć mu o przyjaznych sprzedawcach i sprzedawczyniach, jak również o kapitalnych zakupach. „Kupiłam Beatce całą jesienną kolekcję, wykrzykuje. Za jedyne dwieście siedemdziesiąt pięć dolarów. Pan Stach gdera: Dwieście siedemdziesiąt pięć dolarów? W czasie, gdy ty trwoniłaś pieniądze, ja siedziałem w domu, głowiąc się, jak je zarobić. I znalazłem odpowiedź: Winchester Disk Drives – najpewniejsza rzecz na świecie. Produkcja dysków do komputerów jest jednym z najbardziej dynamicznie rozwijających się przemysłów obecnej dekady. Dlaczego nie mielibyśmy uczestniczyć w tym rozwoju?”
Resztę historii możemy sobie łatwo wyobrazić. Winchester Disk Drives zarobiła mniej pieniędzy w ostatnim kwartale, bowiem pojawiła się nieprzewidziana konkurencja i ceny akcji spadły z 10 do 5 dolarów. Ponieważ Staszek Ofiara nie jest w stanie zrozumieć, co to wszystko oznacza, decyduje, że najroztropniej jest sprzedać akcje Winchester. Po sprzedaży jest zachwycony, że stracił jedynie 1500 dolarów. Tymczasem, o czym nie wiedział, ceny akcji sieci sklepów The Limited, który tak zelektryzował Marzenę, stopniowo wzrastały, od mniej niż 50 centów za akcję w 1979 r. do 9 dolarów w 1983 r., a więc wzrosły 20-krotnie. Gdyby Stach kupił je nawet po cenie 9 dolarów i zaliczył jeden ich spadek do 5 dolarów, ciągle zarobiłby pięciokrotnie, gdyż ceny akcji wzrosły do 52 dolarów, czyli stokrotnie, licząc od początku ich wzrostu. Gdyby pan Ofiara wystarczająco wcześnie zainwestował 10 tys. dolarów, zarobiłby ponad milion dolarów na tych akcjach. Podchodząc do zagadnienia bardziej przyziemnie, gdyby Marzena kupiła akcje za sumę, jaką wydała na garderobę córki, a więc 275 dolarów, to ta drobna inwestycja opłaciłaby rok studiów Beatki.
W końcu we wrześniu 1987 r., tuż przed 30-procentowym spadkiem cen na giełdzie, Staszek Ofiara odkrył, że The Limited ma już 400 sklepów i znajduje się na liście kupna jego firmy maklerskiej. Co więcej, akcje The Limited stały się beniaminkiem wpływowych instytucji. W różnych magazynach ukazywały się obiecujące artykuły, trzydziestu analityków finansowych śledziło każdy krok firmy. Pan Stanisław stwierdził, że kupuje akcje firmy solidnej i godnej szacunku. Śmieszne, wymamrotał pewnego dnia do Marzeny:” Czy pamiętasz ten twój ulubiony sklep, The Limited? Okazuje się, że możemy kupić ich akcje. Sądząc po artykułach, które czytałem, jest to bardzo korzystne kupno. Magazyn „Forbes” umieścił o nich artykuł na pierwszej stronie, instytucje masowo kupują ich akcje, więc zdecydowałem, że i my kupimy. Persona, Która Nie Pojmuje Poważnego Interesu, Jakim Są Pieniądze, odpowiedziała: Ale ja już nie kupuję w The Limited. Towary są za drogie i nie są już unikalne. Teraz można kupić to samo w innych sklepach. Pan Ofiara wrzeszczy na to: A co to ma do rzeczy? Ja nie mówię o robieniu zakupów, tylko o inwestowaniu.” Tak więc Stach kupił akcje po 50 dolarów, prawie po najwyższej cenie, jaką kiedykolwiek osiągnęły. Wkrótce ich kurs spadł do 16 dolarów i mniej więcej w połowie spadku pan Ofiara sprzedał je zadowolony, że ograniczył swoje straty.
Ocena potencjału firmy będzie o wiele prostsza, jeśli zrozumiemy, co ona robi. Dlatego właśnie łatwiej jest zainwestować w pończochy L’eggs niż w komunikację satelitarną, czy też w sieć moteli niż w optykę. Im prostszy biznes, tym lepszy dla ciebie. Gdy ktoś mówi, że każdy głupi mógłby prowadzić tę spółkę, to jest to plus, bo oznacza, że prędzej czy później każdy głupi będzie ją prowadził. Jeśli masz do wyboru posiadanie akcji świetnej firmy ze wspaniałym zarządem, ale w bardzo konkurencyjnej branży, a z drugiej strony akcje banalnej firmy z miernym zarządem i w nieskomplikowanej dziedzinie pozbawionej wszelkiej konkurencji, wybierz to drugie. Każdy głupi może prowadzić ten biznes jest jedną z cech charakterystycznych idealnej firmy, rodzajem akcji, o której powinieneś marzyć. Nigdy nie znajdziesz idealnej firmy, ale jeśli potrafisz ją sobie wyobrazić, to będziesz wiedział, jak rozpoznać jej korzystne atuty. A oto kilka z nich:
Idealna firma musi być zaangażowana w idealnie prostą działalność, a idealnie prosta działalność musi być nudna i pospolita. Im nudniejsza, tym lepiej. Na przykład firma Kapsle i Korki zajmuje się produkcją kapsli i korków do butelek. Czy istnieje coś nudniejszego? Idealna firma musi mieć bardzo pospolitą i nieciekawą nazwę, właśnie jak Kapsle i Korki. Im nudniejsza nazwa, tym lepiej. Któż bowiem chciałby inwestować pieniądze w takie przedsiębiorstwo? Oczywiście nie miej żadnej nadziei, że znajdziesz wywiad z prezesem Kapsli i Korków obok wywiadu prezesa firmy Satelita, ale to dobrze. Przedsiębiorstwo zajmujące się nudnymi rzeczami jest prawie tak samo dobre jak firma o nudnej nazwie, a połączenie obu cech jest po prostu wspaniałe. Kup akcje nudnej firmy o nieciekawej nazwie, która na dodatek świetnie zarabia. Nie będą one rozchwytywane i będziesz miał dużo czasu, aby kupić je tanio, a gdy staną się one modne i przewartościowane, będziesz mógł je sprzedać po znacznie wyższych cenach tym, którzy kupują akcje popularne.
Idealna firma nie tylko powinna produkować coś wybitnie nudnego i mieć nudną nazwę, ale dodatkowo powinna wywoływać odrazę, dreszcze lub ogólne obrzydzenie graczy giełdowych. Do takich spółek należą przedsiębiorstwa kanalizacji, oczyszczania miasta, wytwórnie trumien itp. Wielu ludzi woli inwestować w szybko rozwijający się przemysł, wokół którego robi się dużo hałasu i zamieszania. Preferuj inwestowanie w spokojnie rozwijający się przemysł, jak produkcja plastikowych noży i widelców, ale tylko wtedy, gdy nie znajdziesz nudniejszego biznesu. Wśród takich spółek można spotkać największych zwycięzców. Firmy, które są nudne i drażnią ludzi, nie mają żadnych problemów z konkurencją. Nie musisz bać się o obronę swoich pozycji przed potencjalnymi rywalami, ponieważ nikt inny nie jest nimi zainteresowany.
Rozwinięcie się części przedsiębiorstwa w odrębną, samodzielną firmę często stwarza szansę na lukratywną inwestycję. Rodzice takiego nowo narodzonego dziecka nie chcą patrzeć na jego porażki, ponieważ mogłoby się to odbić negatywnie na nich samych. Dlatego właśnie nowo powstałe spółki mają zwykle wystarczająco silne finanse, by odnosić sukcesy. Są jednak często źle oceniane i nie zyskują wiele uwagi na Wall Street, co oczywiście jest plusem dla cen akcji.
Idealna firma nie wywołuje żadnego zainteresowania. Jeśli znajdziesz taką firmę, znajdziesz potencjalnego zwycięzcę. Poszukaj firmy, której żaden analityk nigdy nie odwiedza, ani nawet nie przyzna się, że wie o jej istnieniu, a wtedy znalazłeś podwójnego zwycięzcę. Gdy Lynch, jeden z najlepszych menadżerów na Wall Street, rozmawia z przedstawicielem firmy, który mówi mu, że ostatni analityk pokazał się u nich trzy lata temu, z trudem może opanować swoje podniecenie i entuzjazm.
Idealna firma musi mieć swoją specjalność. Lepiej mieć kamieniołom niż wytwórnię filmową, która musi konkurować z innymi wytwórniami filmowymi. Posiadanie kamieniołomu jest znacznie bezpieczniejsze niż posiadanie firmy jubilerskiej. Jeśli jesteś w tej firmie, konkurujesz z innymi jubilerami z całego miasta, stanu, a nawet z zagranicy, ponieważ turyści mogą kupować biżuterię, gdzie tylko zechcą. Jeśli jednak masz jedyną kopalnię żwiru w Bayonne, wtedy masz prawdziwy monopol i dodatkową ochronę wynikającą z niepopularności kamieniołomów.
Idealna firma dysponuje produktem, na który jest stały popyt. Wybieraj raczej firmę zajmującą się produkcją lekarstw, napojów bezalkoholowych, żyletek czy papierosów niż firmę robiącą zabawki. Co prawda, każde dziecko chce mieć wspaniałą lalkę, ale rodzice kupią tylko jedną lalkę. Kilka miesięcy później lalki te zdejmowane są z półek, by ustąpić miejsca najnowszym lalkom, wyprodukowanym już przez kogoś innego. Po co narażać się na ryzyko stale zmieniającej się mody. Członkowie zarządu idealnej firmy kupują jej akcje jak zwariowani. Nie ma lepszej oznaki prawdopodobnego sukcesu firmy niż to, że członkowie zarządu kupują jej akcje. Możesz być co najmniej pewny, że firma nie zbankrutuje w następnych sześciu miesiącach. W sytuacji, w której członkowie zarządu firmy są właścicielami dużej ilości akcji, cena akcji, a nie pensje członków zarządu są priorytetem zarządu. Innymi słowy, zarząd nie liczy jedynie na pensje – chce również zarobić na akcjach.
Kryteria inwestycyjne
Lynch jest fundamentalistą. Nie patrzy na to, co robi rynek, ani nie obchodzi go, co będzie robić. Koncentruje się na pojedynczych firmach, nie na rynku. Generalnie stara się inwestować w małe firmy, choć nie stroni też od tych dużych. Akcje trzyma od kilku do kilkunastu lat. Nie handluje. Choć głównie inwestuje w akcje firm szybkiego wzrostu, to jednak nie unika również akcji firm średniego i niskiego wzrostu.
Firmy szybkiego wzrostu
Firmy szybkiego wzrostu to nowe, małe i agresywne firmy, których zysk netto przypadający na jedną akcję za ostatnie trzy lata rósł o 20–25%. Lynch uważa, że jest to wzrost optymalny, czyli możliwy do utrzymania. Firmy te należą do jego ulubionych inwestycji. Lynch liczy bowiem na wielokrotny wzrost ich wartości i trzyma je zwykle 3–10 lat.
Lynch kupuje również firmy o wyższym tempie wzrostu, ale wtedy jest ostrożny, czujny, a czasami wręcz nieufny w stosunku do firm, których wzrost przekracza 25%. Wie bowiem, że tak wysokie tempo rozwoju bardzo trudno utrzymać na dłuższą metę. Firmy ze wzrostem 50% lub więcej odrzuca. Uważa, że wszyscy o nich wiedzą i dlatego często są przewartościowane.
Inne mile widziane cechy firm szybkiego wzrostu to możliwość ekspansji, możliwość powtórzenia sukcesu w innym mieście lub kraju.
Firmy średniego wzrostu
Do tej kategorii Lynch zalicza firmy, których zysk netto na akcję za ostatnie trzy lata rósł w tempie 10–19%. Należy podkreślić, że większość firm z pierwszej kategorii trafia do kategorii firm średniego wzrostu po latach przebywania w kategorii szybkiego wzrostu. Lynch myśli o kategorii średniego wzrostu jako grupie solidnych firm, które ciągle dysponują potencjałem ponadprzeciętnego wzrostu. Lynch kupuje akcje tych firm na zasadzie rotacji. Sprzedaje je po uzyskaniu 30–50% zysków, kupując inne z tej kategorii, które jeszcze nie uczestniczyły w zwyżce. Trzyma je zwykle przez znacznie krótszy okres, 1–3 lat.
Firmy niskiego wzrostu
Do tej kategorii Lynch zalicza firmy, których zysk netto na akcję za ostatnie trzy lata rósł poniżej 10%. Firmy te płacą dywidendy i rosną nieco szybciej niż Produkt Krajowy Brutto. Portfolio Lyncha nie zawiera zbyt dużo firm tej kategorii. Uważa, że jeśli wzrost zysków jest motorem bogacenia się firm, co wcześniej czy później przekłada się na notowania giełdowe, to po co tracić czas na kupno maruderów i guzdrał.
Lynch podkreśla, że rynek jest zmienny. Istotnie jest. Od początku 1900 r., tj. przez 112 lat do chwili oddania tej książki do druku, czyli do roku 2011, główne indeksy akcji na rynku amerykańskim doświadczyły 60 zniżek przekraczających 10%. Warto podkreślić, że 60 zniżek nie oznacza 60 lat, które skończyły się na minusie. Rynek mógł w ciągu danego roku zwyżkować, np. 30%, po czym nastąpiła zniżka przekraczająca 10%, a cały rok mógł się skończyć z wynikiem dodatnim.
Dobrym przykładem takiej zniżki są notowania WIG z 2007 r. WIG zakończył 2006 r. na poziomie 50 411 punktów. Zwyżkował przez 6 miesięcy do szczytu, który ustanowił 6 lipca 2007 r. na wysokości 67 568, po czym rozpoczął ponad 10-procentową zniżkę. Rok 2007 indeks zakończył na poziomie 56 648 punktów, a więc mimo 10-procentowej zniżki – z wynikiem dodatnim.
Możemy więc łatwo obliczyć, że jedna ponad 10-procentowa zniżka przypadała średnio raz na dwa lata. Szesnaście z tych 60 zniżek przyniosło spadek większy niż 25%. A to oznacza już solidną, kłopotliwą bessę, której możesz się spodziewać średnio co 6–7 lat. Kłopot polega na tym, że nikt nie wie, kiedy te zniżki nastąpią. A jeśli nawet wie, to nie dzieli się z nikim tą informacją. Musisz więc zapamiętać, że zniżki zdarzają się periodycznie. Średnio raz na dwa lata będziesz musiał przejść przez co najmniej jedną ponad 10-procentową zniżkę, eufemistycznie zwaną korektą. A to oznacza szybką stratę dużych pieniędzy. Co gorsza, raz na 6–7 lat można spodziewać się bessy z prawdziwego zdarzenia, kiedy strat nie będzie już można określić jako dużych – będą olbrzymie.
Jeśli nie jesteś na to gotowy, nie powinieneś inwestować. Chłodna głowa ci nie pomoże. To nie sprawa mózgu, to sprawa żołądka. Musisz mieć twardy żołądek i długi horyzont czasowy – 10, 20, 30 lat, bo jeśli myślisz o roku czy dwóch latach, lepiej zapomnij o rynku. Obstaw raczej czerwony lub czarny kolor w kasynie. Nikt nie wie, co zrobi rynek w ciągu roku czy dwóch lat. Na szczęście czas jest po twojej stronie. Jeśli akcje zniżkują i masz pieniądze, nie przejmuj się. Myśl pozytywnie. Pomyśl, ile będą warte za 10, 20 czy 30 lat.
Lynch podkreśla, iż historycznie zyski przedsiębiorstw rosły około 8% rocznie, a zatem podwajają się co 9 lat, są 4-krotnie wyższe po 18 latach i 6-krotnie po 25 latach. Historycznie firmy wypłacają dywidendę w wysokości 3%, co daje łącznie 11% rocznie. Ale w ciągu ostatniego ćwierćwiecza rynek poszybował w górę więcej niż 6-krotnie. W sierpniu 1982 r. średnia Dow Jones była notowana na poziomie 777, a 25 lat później w sierpniu 2007 r. na poziomie 13 357, tj. 17-krotnie wyżej. Wiesław Rozłucki, były prezes Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie miał rację, kiedy mówił o korelacji zysków z notowaniami na giełdzie. Istotnie, to niesamowita korelacja. Musisz odpowiedzieć sobie na pytanie, czy dzisiejsze Microsofty, Johnsony, Boeingi, Proctery będą zarabiać pieniądze za 10, 20 czy 30 lat. Musisz odpowiedzieć sobie na pytanie, czy powstaną nowe firmy, takie jak Amgen, Google, Amazon, E-Bay, Apple czy Federal Express.
Podczas krachu 1987 r. Lynch stracił jedną trzecią wartości funduszu w ciągu dwóch dni. To przerażające. Nie stracił jednak ostrości spojrzenia i filozoficznego podejścia do rynku. Co się wtedy stało? Otóż między sierpniem 1982 r. a wrześniem 1986 r. średnia Dow Jones odnotowała zwyżkę z poziomu 777 do 1700 punktów. W ciągu następnego blisko roku urosła ponownie o kolejne prawie 1000 punktów do poziomu około 2700. Był to sierpień 1987 r. Podczas następnych niecałych dwóch miesięcy nastąpiło kolejne potężne wahnięcie średniej Dow Jones. Tym razem spadła ona o 1000 punktów, z czego aż połowę tylko w jednym dniu. Nie byłoby pewnie problemu, zaskoczenia i krachu, gdyby Dow Jones oscylowała sobie w trendzie bocznym wokół poziomu 1700 punktów, ale rozpiętość wahań rzędu 1000 punktów mocno nadwyrężyła zarówno kieszenie, jak i wytrzymałość psychiczną graczy. Lynch był przekonany, iż większość z nich myślała, że to szaleństwo się powtórzy za tydzień, dwa i zmusi część szanownej finansjery do przestawienia się ze spekulacji papierami wartościowymi na sprzedaż ołówków i jabłek.
Niewątpliwie jest to jakieś wytłumaczenie. To, co zadziwia, to te dwa dni. Jedna trzecia stracona w dwa dni to prawie przyjemność. Gorzej by było, gdyby to trwało dwa lata. A tak zdarzyło się akcjom Berkshire Hathaway Warrena Bufetta. W latach 1973–1974 ich ceny spadły o kilkadziesiąt procent. Z tym że tak wycenił je pan Rynek, a nie Buffett. Warren Buffett nie patrzy na ceny akcji, lecz na ich wartość wewnętrzną (księgową), a ona zwyżkowała odpowiednio 4,7 i 5,5%, podczas gdy indeks S&P 500 zniżkował odpowiednio 14,8 i 26,4%. A to oznaczało, że Buffett pobił S&P 500 odpowiednio o 19,5 i 31,5%.
Peter Lynch jest aktywnym filantropem. The Lynch Foundation miała 74 mln dolarów aktywów w 2003 r. Swoimi dotacjami fundacja wspomaga szkoły, organizacje religijne i inne organizacje charytatywne.
Racje George’a Sorosa
„Nie jest ważne, czy masz rację, czy też się mylisz.
Ważne jest, ile zarabiasz, gdy masz rację,
i ile tracisz, gdy się mylisz”
– George Soros
George Soros urodził się w 1930 r. w Budapeszcie. Jako młodzieniec próbował handlować walutą na czarnym rynku w czasie okupacji niemieckiej na Węgrzech. W 1946 r. podczas kongresu młodych esperantystów (Ojciec George’a Sorosa, był pisarzem piszącym w esperanto) uciekł na Zachód. Rok później wyemigrował do Wielkiej Brytanii.
W 1952 r. ukończył studia na London School of Economics, gdzie uczestniczył m.in. w słynnych seminariach Karla Poppera. W 1956 r. przeniósł się do Stanów Zjednoczonych. Wspomina, że jego celem było zarobienie pieniędzy, które pozwoliłyby mu zajmować się pisaniem i filozofią. George Soros zasłynął jako menadżer funduszu hedgingowego Quantum Fund, który założył wraz z Jimem Rogersem w 1969 r. Był to jeden z pierwszych funduszy tego typu. Tysiąc dolarów zainwestowane w dniu założenia funduszu urosłoby do ponad 2 mln dolarów ćwierć wieku później, a zakumulowana stopa zwrotu wyniosłaby 35% rocznie. Kiedy Rogers i Soros założyli Quantum Fund, podzielili się pracą. Rogers był analitykiem, natomiast Soros podejmował decyzje. Wyznawali strategię najpierw inwestuj, a potem analizuj. Polegało to na tym, że Soros inwestował, a Rogers poprzez analizę dostrzegał błędy w podjętej decyzji.
Początki fortuny Sorosa mają swoje źródło w spekulacjach giełdowych tak zwanymi akcjami śmieciowymi. Były to akcje firm, które miały ciężką sytuację finansową i stały u progu bankructwa. Zauważ proszę, że podobną technikę zastosował John Templeton. Wobec ówczesnego kryzysu rynkowego nikt nie wierzył w możliwość dorobienia się na grze giełdowej, jednak Soros pod wpływem koncepcji gospodarczo-socjologicznych Poppera zdecydował się zainwestować w te firmy, wychodząc z założenia, że skoro przetrwały one najgorszy kryzys, muszą mieć istotną zdolność do kreowania zysku, która w przyszłości spowoduje wzrost ich kursu. Tak też się stało, a Soros dorobił się fortuny.
Soros próbuje znaleźć trendy oraz gwałtowne ruchy rynku. Szuka poważnych rozbieżności pomiędzy oczekiwaniami a wydarzeniami i stara się zarobić na niestabilności rynku. Jest spekulantem intuicyjnym. Nie stosuje się do tradycyjnych reguł inwestowania. Próbuje przewidzieć, gdzie na rynku pojawi się nowa sekwencja gwałtownego wzrostu i spadku. Uważa, że taka sekwencja występuje jedynie wtedy, gdy rynek zdominowany jest przez inwestorów podążających za trendem, czyli kupujących w trendzie zwyżkującym i sprzedających w trendzie zniżkującym. W takim przypadku trend wzmacnia zachowania inwestorów, a zachowania inwestorów wzmacniają trend.
Soros, podobnie jak John Templeton, zawsze próbował kupić ćwierć dolara za pięć centów. Na rynkach takich, jak Japonia, Francja, Włochy Soros zawsze grał pod ich rozwój, mając nadzieję, że pozostałych inwestorów wyprzedzi o 12–18 miesięcy. I zwykle wyprzedzał. Na przykład w pierwszej połowie 1971 r. zainwestował 25% całego kapitału w akcje japońskie. Zakończyło się to podwojeniem aktywów funduszu. Soros jest jednym z najbardziej znanych spekulantów walutowych. Jest znany jako człowiek, który 22 września 1992 r. pokonał Centralny Bank Anglii, zarabiając około miliarda dolarów w ciągu jednej nocy. W podobnej sytuacji w roku 1997 w trakcie azjatyckiego kryzysu finansowego malezyjski premier oskarżył Sorosa o spowodowanie załamania waluty tego kraju.
Struktura funduszy hedgingowych umożliwia z jednej strony korzystanie z lewara kredytu w celu powiększania zysków, a z drugiej – daje możliwość uzyskania ponadprzeciętnych zysków z tytułu stałego wynagrodzenia za zarządzanie (1–5%) i dodatkowo zysku z portfela (15–45%). Te ostatnie – to zyski właścicieli funduszu, a nie inwestorów.
Jednym z pierwszych tego typu podmiotów był utworzony w 1949 r. przez Alfreda Winslowa Jonesa fundusz w formie spółki cywilnej, posługujący się krótką sprzedażą i dźwignią finansową dla zabezpieczenia się przed wahaniami rynku akcji. Lewar kredytu pozwalał mu kupić więcej, a krótka sprzedaż niwelować ryzyko rynkowe. Jones dostrzegł, że niektóre gałęzie gospodarki rozwijały się bardzo szybko, przynosząc olbrzymie zyski, a niektóre odwrotnie – wpadały w recesję, przynosząc olbrzymie straty. Jones kupował tyle samo akcji, ile sprzedawał, neutralizując wahania rynkowe. Zasadniczym wyzwaniem nie była więc poprawna prognoza kierunku rynku, lecz wybór akcji, które należało kupić (pozycje długie) i sprzedać (pozycje krótkie). Jones ograniczył liczbę inwestorów do 99, by działać zgodnie z prawem papierów wartościowych. Jones uznał, że jego wynagrodzeniem będzie zysk z portfela w wysokości 20% w przypadku wygenerowania zysku, a zero w przypadku wygenerowania straty. Spółka cywilna, wynagrodzenie menadżera funduszu jako procent od zysków, ograniczona liczba inwestorów oraz zróżnicowanie długich i krótkich pozycji – to dzisiaj główne elementy funduszu hedgingowego.
Soros był pionierem w inwestowaniu w ramach funduszy hedgingowych. Jako jeden z pierwszych zaczął używać najpopularniejszych derywatów, czyli kontraktów terminowych, opcji i swapów, których najważniejszą cechą jest lewarowanie, czyli zastosowanie dźwigni finansowej.
W przeciwieństwie do Buffetta, który działa jak większość inwestorów na zasadzie obrotu gotówkowego, George Soros stosuje dźwignię finansową. Oczywiście musi być pewny, że ma rację. Jest to bowiem miecz obosieczny przynoszący spektakularne zyski lub równie spektakularne straty. W Alchemii finansów Soros pisze, że w czasie wzrostu cen posiadanych w portfelu walorów efekty dźwigni kredytowej mogą być doskonałe. Jeśli jednak założenia transakcji nie sprawdzą się, dźwignia może oznaczać katastrofę. Jedną z najtrudniejszych rzeczy w inwestowaniu jest wycena poziomu ryzyka i określenie brzegowych warunków bezpieczeństwa spekulacji. Niestety, uniwersalne reguły tu nie istnieją. Każda sytuacja musi być oceniana na podstawie innych, zawsze różnych czynników wewnętrznych i zewnętrznych. Soros uważa, że w końcowej analizie zawsze trzeba polegać na indywidualnym instynkcie przetrwania, a to z kolei oznacza w praktyce, że właśnie zdolność przetrwania pozwala mu stwierdzać, że bywa omylny. To dzięki instynktowi przetrwania Soros wie, że z inwestycji należy wyjść raczej wcześniej niż później. Często powtarza, że jego przewaga nad innymi polega wyłącznie na odpowiednio wcześniejszym wycofaniu się z pozycji.
We wstępie do polskiego wydania tej książki napisałem: „Soros (…) jest świetny, bo za cel podstawowy uznał poznanie samego siebie. Co ważne, znajomość samego siebie i własny intelekt są dla Sorosa źródłem zaufania do własnych przekonań i ich siły. To pozwala mu trwać na swoim stanowisku nawet w trudnych okresach. Jakże często brakuje nam tej siły. George zachowuje się w roli gracza jak każdy z nas; kupuje za późno, sprzedaje za wcześnie, jest pełen wątpliwości, popełnia pomyłki w przewidywaniu biegu zdarzeń, a mimo to wygrywa olbrzymie pieniądze. Wygrywa, bowiem prócz zdolności do przewidywania biegu zdarzeń, posiadł również zdolność akceptacji olbrzymich zysków na rynkach finansowych”.
Paul Tudor Jones II pisał we wstępie do wydania amerykańskiego, że książka „opisuje drogę pomiędzy punktami skrajnej wyceny i równowagi na rynku. Jest to szczególnie istotne dla zwykłego inwestora. Ile razy zajmowaliśmy, jak należałoby, długą pozycję w pobliżu dna lub krótką pozycję w pobliżu szczytu dużej zmiany na rynku? Lecz nasza zdolność utrzymania się na tej pozycji była słaba (podobnie jak nasze dochody), gdyż nie rozumieliśmy przebiegu wielkich ruchów cen. Soros daje krytyczny wgląd w ten przebieg, zwiększając tym samym nasze zaufanie do podejmowanych decyzji inwestycyjnych. Od tego zaś w 70 procentach zależy sukces każdej kampanii inwestycyjnej”.
W 1988 r. George Soros zmienił swój portfel inwestycyjny ponad osiemnaście razy w ciągu roku, a cztery lata później osiem razy w ciągu roku. Soros uważa, że trzeba oddać niejedną bitwę, żeby wygrać całą wojnę. Gracz musi być pewien, że może przetrwać czas bessy. To nie czas, by martwić się o zyski. Najważniejsze, by rano nie obudzić się bankrutem, by być w stanie wstać i móc walczyć następnego dnia. W latach 1987–1990 fundusze hedgingowe osiągnęły średni zysk na poziomie 75% rocznie. Dla porównania, fundusze powiernicze (mutual funds) osiągnęły w tym czasie tylko 35%, natomiast indeks S&P 500 zwyżkował 56%. W roku 1992 stopa zwrotu z funduszy hedgingowych była mniej więcej 3-krotnie większa niż z indeksu S&P 500. George Soros osiągnął jeszcze wyższą stopę zwrotu. W 1993 r. otwierał on zamieszczoną w „Financial World’s” listę stu najlepiej zarabiających ludzi w USA. Zarobił wtedy ponad miliard dolarów w ciągu roku. Menadżerowie innych funduszy hedgingowych zajmowali 8 następnych pozycji w pierwszej dziesiątce i 46 pozycji w setce. Drugie miejsce na liście zajmował Julian Roberts, który zarobił 500 mln dolarów, trzecie – Michael Steinhardt z kwotą 475 mln dolarów, a czwarte – Stanley Druckenmiller z wynikiem 210 mln dolarów. W pierwszej setce było 9 ludzi Sorosa.
W tym czasie Soros zarządzał kwotą 11 mld dolarów, Robertson – 6 mld dolarów, a Steinhardt – ponad 4 mld dolarów. Każdy z nich otrzymywał stałe wynagrodzenie w wysokości 1% zarządzanych aktywów (a więc odpowiednio 110, 60 i 40 mln dolarów) i dodatkowo 20% zysku z portfela. Soros otrzymywał tylko 15%. Dziesięć lat później Julian Roberts i Stanley Druckenmiller polegli w bessie lat 2000–2002. Ich straty były tak ogromne, że zostali zmuszeni do rozwiązania funduszy.
Kiedy w 2002 r. magazyn „Alpha” opublikował swą pierwszą listę 25 najwyżej zarabiających menadżerów funduszy hedgingowych, na pierwszym miejscu uplasował się Soros z kwotą 700 mln dolarów. Kwota ta zapewniłaby Sorosowi siódme miejsce na liście 2007 r. W 2002 r. 30 mln dolarów zapewniało wejście na listę; w roku 2007 kwota ta zwiększyła się do 360 mln dolarów, czyli do kwoty dwunastokrotnie wyższej.
W pierwszej piątce na liście 25 najwyżej zarabiających menadżerów funduszy hedgingowych za rok 2007 znaleźli się John Paulson z Paulson & Co (3,7 mld dolarów),George Soros z Soros Fund Management (2,9 mld), James Simons z Renaissance Technologies (2,8 mld), Philip Falcone z Harbinger Capital Partners (1,7 mld) i Kenneth Griffin z Citadel Investment Group (1,5 mld). Średni zarobek grupy 25 wyniósł 892 mln dolarów w porównaniu z 570 mln dolarów za rok 2006.
To współczesna historia finansowego świata. Rok 2007 był istotnie niezwykły i trudno będzie go powtórzyć. Co więcej, Panowie ci zarobili te niesłychane kwoty podczas bessy, czasu cierpienia, zgryzoty i desperacji milionów zwykłych śmiertelników – ludzi będących o krok od utraty swych domów. W kraju pogrążonym w szponach recesji.
Rok 2008 wyglądał nieco inaczej. Recesja dotknęła również najwyżej zarabiających. Zarobek grupy 25 spadł średnio do 464 mln dolarów. W pierwszej piątce na liście 25 najlepiej zarabiających menadżerów funduszy hedgingowych za rok 2008 znaleźli się James Simons z Renaissance Technologies (2,5 mld dolarów), John Paulson z Paulson & Co (2,0 mld), John Arnold z Centaurus Energy (1,5 mld), George Soros z Soros Fund Management (1,1 mld) oraz Raymond Dalio z Bridgewater Associates (780 milionów). Najbardziej dotkniętym nieudacznikiem roku 2008 okazał się niewątpliwie Kenneth Griffin z Citadel Investment Group – nie tylko stracił 50% zarządzanego kapitału, ale również 2 mld dolarów własnego majątku.
W 2009 r. szefowie 25 największych funduszy zarządzali majątkiem w wysokości 1,3 bln dolarów. Zarobili łącznie 25,3 mld dolarów, dwa razy więcej niż w 2008 r. Na pierwszym miejscu uplasował się David Tepper z Appaloosa Management (4 mld dolarów), inwestując w sektor bankowości już w IV kwartale 2008 r., kiedy większość obawiała się, że sektor ten może ulec nacjonalizacji. Kolejne miejsca zajęli: George Soros z Soros Fund Management (3,3 mld), James Simmons z Renaissance Technologies (2,5 mld) oraz John Paulson z Paulson & Co (2,4 mld). Średni zarobek grupy 25 wyniósł 1,1 mld dolarów, ustanawiając nowy rekord i bijąc stary z roku 2007 (892 miliony).
Umiejętność przetrwania trudnego okresu jest kluczowe dla każdego gracza. Posłuchajmy, co George Soros ma do powiedzenia na ten temat. Wydaje się, bowiem, że w jego wypowiedziach zawarty jest niezwykły paradoks. Przecież nie kto inny, jak on sam, uważany jest za szalonego ryzykanta, za króla lewarowania i zakupów na kredyt. Druckenmiller wspomina, że od Sorosa nauczył się iść na całego, gdy miał stuprocentowe przekonanie o słuszności podjętej inwestycji. Nauczył się, że okazji nie wolno marnować i że odwagi wymaga, aby być świnią w operacjach finansowych. Zdaniem Sorosa, jeżeli masz rację, nie ma takiej pozycji, która by była wystarczająco duża do pełnego jej wykorzystania. Ile byś nie zainwestował,wszystko to będzie za mało.
To samo możemy powiedzieć o stratach. Bez względu na to, jak mała jest przegrana, zawsze będzie ci się wydawała zbyt duża. Podczas załamania rynku w październiku 1987 r. George Soros błędnie odczytał sytuację na giełdzie i musiał zamknąć swoje pozycje ze stratą blisko 300 mln dolarów. W lutym 1994 stosunkowo niewielka 4-procentowa zmiana w relacji dolar–jen kosztowała Sorosa 600 mln dolarów.
Podczas spotkania 21 maja 2008 r. w London School of Economics (LSE) Soros ocenił, iż spadek cen nieruchomości nabiera tempa, a ceny, o ile wcześniej przestrzeliły we wzrostach, tak teraz przestrzelą w spadkach. Jego zdaniem kryzys na rynku nieruchomości nie był wtedy nawet w połowie drogi i prognozował, że potrwa jeszcze co najmniej 12 miesięcy.
Soros jest uznawany za osobę kontrowersyjną. Z jednej strony stał się bajecznie bogaty dzięki spekulacjom finansowym, z drugiej jednak otwarcie przyznaje, że obecny system spekulacji finansowych szkodzi rozwojowi wielu krajów rozwijających się.
Soros jest aktywnym filantropem od 1979 r., kiedy to zaczął przekazywać pieniądze na pomoc czarnoskórym studentom w RPA w studiowaniu na Uniwersytecie Kapsztadzkim. Jest fundatorem Instytutu Społeczeństwa Otwartego i licznych fundacji, w tym Fundacji im. Stefana Batorego. Podarował 250 mln dolarów na Uniwersytet Środkowoeuropejski w Budapeszcie. Soros popiera również cały szereg innych fundacji i organizacji charytatywnych, m. in. Fundację Robin Hooda założoną przez Paula Tudora Jonesa II, którego przedstawiam poniżej.
Wspaniałe krachy Paula Tudora Jonesa II
„Chwała Bogu, dzięki Bogu, Bo jakby nie daj Boże,
To niech Bóg broni”
– Tosia Góralka
Urodzony w 1954 r. w Memphis w stanie Tennessee Paul Tudor Jones II zarobił pierwszą fortunę, handlując bawełną na giełdzie towarowej. Po zrobieniu licencjatu z ekonomii na Uniwersytecie w Wirginii rozpoczął pracę dla Eli Tullisa, największego spekulanta na rynku bawełny, o którym później, używając soczystego języka, powiedział, że był jednym z najtwardszych typów, jakich kiedykolwiek znał. Od Tullisa nauczył się, że spekulacja jest bardzo konkurencyjnym zawodem. Daje w kość i uczy pokory. A najtrudniejsze są stany skrajnych emocji związanych z porażką i zwycięstwem.
W 1980 r. założył swą firmę pod nazwą Tudor Investment Corporation i zaczął pracować na własny rachunek. Po trzydziestu szalenie zyskownych miesiącach poczuł się znudzony grą na giełdzie i postanowił kontynuować studia. Został przyjęty na studia w Harvard Business School, jednak w ostatniej chwili zmienił zdanie. Dostał nagłego olśnienia. Pójście do szkoły biznesu wydało mu się głupotą. W szkołach biznesu nie uczą przecież, jak zostać doskonałym graczem giełdowym. W latach młodzieńczych prowadził towarzyski tryb życia, uprawiał sport, był mistrzem wagi półśredniej w boksie, brał udział w grach zespołowych. Samotność gracza zaczęła mu wyraźnie doskwierać. Zapragnął towarzystwa i koleżeństwa. Założył fundusz, zatrudnił ludzi. Jak później przyznał, samo „drukowanie” pieniędzy z miesiąca na miesiąc nie przynosiło mu żadnej satysfakcji. Jones uważa, że pozbycie się uprzedzeń i zerwanie emocjonalnych więzów z rynkiem pozwala wybrać właściwą prognozę dla konkretnego rynku. Przewidział i wykorzystał krach 1987 r., zarabiając dla swoich klientów 126% netto.
Pamiętam ten okres doskonale. Pracowałem wtedy w banku inwestycyjnym Kidder Peabody i monitorowałem dzienne posunięcia Jonesa. Wartość konta klienta banku, którym Jones obracał tygodniami i miesiącami, oscylowała wokół początkowej kwoty 10 mln dolarów, ściślej mówiąc, jednego dnia stan konta wynosił 9,9 mln, a drugiego – 10,1. Trzeciego – 9,8 mln, a czwartego – 10,2. Była to wtedy dla Jonesa spora kwota. W grudniu 1986 r. przegrał w jednym dniu 6 mln dolarów, co stanowiło około 5% zarządzanego przez niego kapitału. Jones był już znanym i bardzo dobrze zapowiadającym się zarządzającym, ale tego rodzaju strata sugerowała pewną ostrożność. Monitorowałem więc to konto z mieszanką ciekawości i sceptycyzmu. Każdego dnia przez cały ten czas ludzie Jonesa wykonywali na koncie dziesiątki transakcji na różnych giełdach towarowych. Na końcu dnia Jones zostawiał cały szereg pozycji długich lub krótkich bez jakiegoś specjalnego wzorca. Krótko mówiąc, wyniki pozostawiały wiele do życzenia. Do krachu. Tuż przed krachem na koncie pojawiła się duża, ba, przesadnie wielka krótka pozycja na kontrakty indeksu S&P 500. Po krachu i wypłacie honorarium stan konta podskoczył do około 17 mln dolarów. Rozpoczęła się następna zabawa, czyli oscylacja wokół 17 mln dolarów i setki transakcji prowadzących do nikąd. Aż do czasu wielkiej hossy na rynku soi, kiedy to Jones raz jeszcze zapełnił konto, tym razem długimi kontraktami na soję. Wynik był podobny jak w przypadku krachu. Po zamknięciu pozycji i wypłaceniu honorarium stan konta przekroczył 24 mln dolarów. Patrząc wstecz na cały rok, Jones wykonał dwie dobre transakcje, które wystarczyły, by podwoić stan konta. 30-letni Jones zarobił w 1987 r. ponad 100 mln dolarów i stał się legendą.
Zapytany po latach, jak się poczuł, zarabiając tyle pieniędzy, odpowiedział, że był wtedy jeszcze bardzo młody, cieszył się, był podniecony, że dane mu było pożytecznie zagospodarować wygrane pieniądze. W miarę jak przybywało mu lat, zaczął rozumieć, że to nie majątek ma wpływ na samopoczucie i jakość życia. Zrozumiał, że wielkość majątku jest dość płytką miarą wartości człowieka.
Pamiętam, że prawie w każdym miesiącu brał tydzień wolnego. Zazdrościłem mu i podziwiałem go. Dzisiaj, rozmawiając z wyczerpanymi graczami i wypalonymi do cna menadżerami funduszy, doskonale rozumiem, dlaczego to robił. Zachowywał świeżość pomysłów i ostrość myślenia.
Jak większość biznesów, gra na giełdzie może się stać obsesją. Wiele rynków jest dostępnych przez 24 godziny 7 dni w tygodniu. Zawsze jest coś, czego można się jeszcze nauczyć i coś, co można usprawnić. Oczywiście nie ma nic złego w byciu entuzjastą w swoim własnym giełdowym biznesie. Wręcz przeciwnie. Bez pasji osiąganie sukcesów na jakimkolwiek polu jest trudne. Jednak obsesja i uzależnienie nie są ani zdrowe, ani produktywne.
Życie pokazuje, że większość graczy sukcesu regularnie bierze wolne od gry. Fundują sobie relaks i rekreację. Potrzeba regenerowania nadwątlonych sił dotyczy wszystkich. Przerwa w dostępie do komputera i Internetu powinna zaowocować mnóstwem nowych pomysłów. Jedź na wakacje!
Niezależnie od tego czy jesteś graczem pełnowymiarowym, czy nie, weź przynajmniej tydzień urlopu raz na kwartał. Zapomnij o wykresach, cenach, formacjach czy trendach. Wiem, że nie jest to łatwe. Ale zrób to. Wycisz szum informacyjny, nawet jeśli zostajesz w domu. Bądź aktywny. Uprawiaj sporty. Idź do teatru. Znajdź czas, by pobawić się z dzieckiem. Po przerwie spojrzysz na spekulację innym okiem. Nabierzesz dystansu i spokoju. Rynki są aktywne od setek lat i przetrwają następne setki. Wypoczęty i zadowolony dostrzeżesz więcej szans. Tak, jak dostrzegał je Jones.
Zarządzane przez niego fundusze rosły bardzo szybko i Jones zaczął oddawać zyski klientom. Zważywszy, iż jego honorarium wynosiło wtedy 20% od zysków i 2% od zarządzanych aktywów, oddawanie pieniędzy na chciwej Wall Street było wtedy, tak jak jest i dzisiaj, rzeczą rzadko spotykaną i zasługującą na uznanie. Dwadzieścia lat później w 2007 r. Jones zarządzał już kwotą przekraczającą 17 mld dolarów i uplasował się na 369 miejscu najbogatszych ludzi świata z majątkiem szacowanym na kwotę ponad 2,5 mld dolarów.
Dla Jonesa kluczem gry na giełdzie jest gra defensywna. W odróżnieniu od ofensywnej oznacza to ochronę kapitału. Jones uważa, że ważniejsza od mnożenia pieniędzy jest ochrona tego, co masz. Doskonale rozumie prosty fakt, że jeśli zniszczy się swą bazę kapitałową, nie pozostanie nic, co mogłoby wzrosnąć. Zyski same dadzą sobie radę, ze stratami coś trzeba zrobić. Jones zakłada, że każda z pozycji, którą zawiera, jest pozycją niewłaściwą i jego zadaniem jest wyjście z niej tak szybko, jak tylko zaczyna działać przeciwko niemu. Najlepiej użyć do tego celu zlecenia stop, które zamknie ją automatycznie. Dlatego też dla Jonesa 90% sztuki spekulacji to ochrona kapitału. Pamiętam, jak ze zdziwieniem komentował brak zleceń obronnych automatycznie zamykających pozycje w transakcjach swych tokijskich kolegów: Przerżną więcej, niż myślą. I przerżnęli. Tym razem podczas krachu i wieloletniej bessy na rynku tokijskim w 1990 r. W tym czasie Jones sprytnie podwoił kapitał swoich klientów. Jak widać, krachy każdej maści służą Jonesowi. Krachy – nie ważne gdzie – na Wall Street czy w Tokio nie muszą być katastrofalne, mogą też przynieść fortunę.
Paul Tudor Jones II kocha krachy. Żeruje na krachach. Dla niego krach to czas zbijania fortuny. Dla Grahama, Dodda, Buffetta i Templetona krach to czas wielkiej przeceny, którą należy wykorzystać. Ale – po krachu.
Na ścianie w pokoju Jonesa wisi hasło: „Przegrani uśredniają przegrane (Losers average losers)”. Reguła ta zabrania powiększania przegranej pozycji. Jeśli masz pozycję przynoszącą stratę, wyjdź z niej. Dla Jonesa nie ma nic lepszego niż nowy start. Uważa, że zawsze możesz wrócić na rynek. Jeśli rynek wskazuje wyraźnie, że nie masz racji i powinieneś zmienić zdanie, to je zmień. Zapomnij o stratach, zapomnij o komentarzach, które wygłosiłeś pięć minut wcześniej, zapomnij o swym ego.
Jones lubi płynność giełd towarowych. Pamięta słowa dziadka napominającego, że będzie wart tyle, na ile będzie mógł wystawić czek. Giełdy towarowe pozwalają zamieniać pozycje na gotówkę dosłownie w ciągu kilku minut. To przekonuje i przemawia do wyobraźni. Sam Jones uważa się za najbardziej konserwatywnego inwestora na świecie ze względu na swą awersję do strat. Szuka okazji, w których stosunek zysku do ryzyka wyraźnie go faworyzuje. Twierdzi, że zarobił grubo ponad 50% swego majątku dzięki analizie technicznej, a resztę dzięki analizie fundamentalnej.
Należy do grona zwolenników analizy technicznej. Uważa, że książka Teoria fal Elliotta Prechtera i Frosta jest – obok książki Technical Analysis of Stock Trends (Analiza techniczna trendów akcji) Roberta D. Edwardsa Johna Magee – jedną z najważniejszych pozycji na temat rynku. Uważa, że obie książki w sposób niezwykle klarowny przedstawiają metodologię pozwalającą wyznaczać właściwy stosunek zysku do ryzyka w każdej z analizowanych transakcji. Jeśli nauczysz się je poprawnie zawierać – wygrasz.
Jones jest aktywnym filantropem od 1988 r., kiedy to założył Robin Hood Foundation. Jej zadaniem jest zwalczanie nędzy w Nowym Jorku. Fundacja należy do najbardziej wpływowych w Nowym Jorku. Podczas gali w 2007 r. cztery tysiące uczestników uzbierało pokaźną kwotę 71 mln dolarów. W 2007 r. fundacja wydała 138 mln dolarów. Jones jest również współzałożycielem fundacji Save the Children (Ocal dzieci). Fundacja ta niesie pomoc dzieciom, które ucierpiały w wyniku naturalnych kataklizmów, takich jak tsunami w południowo-wschodniej Azji czy trzęsienie ziemi w północnym Pakistanie.
Bańki Johna Paulsona
„Jak bańki mydlane lecą marzenia. Raz łatwe,
a raz trudne do spełnienia. Lecz życie bez nich to
katastrofa. Człowiek się dołuje i ciągle się cofa.
A potem brak wiary perspektyw na życie. Dlatego
najlepiej wychodzi marzyciel. Bez kalkulacji bez
zbędnych przemyśleń”
– KonsiKonsa
John Alfred Paulson, urodzony w 1955 r. w Nowym Jorku, jest założycielem i prezesem firmy hedgingowej Paulson & Co. Swoją karierę zawodową rozpoczął w prestiżowej firmie doradczej Boston Consulting Group, po czym kontynuował ją w firmach inwestycyjnych Odyssey Partners, Bear Stearns i firmie arbitrażowej Gruss Partners LP. Szybko doszedł do wniosku, że jego zarobki jako pracownika instytucji finansowych – bez względu na to jak duże – zawsze będą ograniczone. Uznał, że inwestowanie własnego kapitału stwarza możliwości o wiele większych zysków19. Właśnie dlatego w 1994 r. z kapitałem 2 mln dolarów założył własny fundusz hedgingowy.
Paulson przez długi czas był niedostrzegany na Wall Street. Swój fundusz hedgingowy budował powoli. Pod koniec lat 90. uśmiechnęło się do niego szczęście w postaci bańki spekulacyjnej w branży technologicznej. Jej pęknięcie w roku 2001 przyspieszyło jego karierę. Zajmując krótkie pozycje w akcjach, odróżnił się od tłumu innych zarządzających. Kiedy rynek się załamał, fundusze Paulsona zwyżkowały o 5% i o tyle samo wzrosły w 2002 r., demonstrując jego umiejętność unikania strat wtedy, kiedy reszta rynku się w nich pogrąża. Jeszcze w 2003 r. fundusze Paulsona zarządzały kwotą 600 mln dolarów – nic wielkiego na Wall Street, w Londynie czy Warszawie. Ale po błyskotliwym wykorzystaniu krachu lat 2000–2003 pieniądze zaczęły szybko napływać do firmy. Dwa lata później zarządzała już 4 miliardami.
Ale dla Paulsona życie zaczęło się po pięćdziesiątce. Około 2006 r. obstawił pęknięcie drugiej bańki – tym razem na rynku nieruchomości. Efektem była największa transakcja w historii finansów opisana w książce Gregorego Zuckermana The Greatest Trade Ever (Największa transakcja w historii). W 2007 r. firma zarobiła 15 mld dolarów, grając przeciwko rynkowi hipotecznemu w USA. Interesujące jest to, że Paulson nie był wcale ekspertem ani w zakresie pożyczek hipotecznych, ani nieruchomości. Nie miał również doświadczenia w derywatach, które zastosował w tej transakcji, takich jak credit-default swaps (CDS).
Wróćmy jednak do roku 2006, kiedy Paulson wypatrzył interesującą okazję w śmieciowym sektorze kredytów hipotecznych subprime. Uważał, że wycena obligacji subprime była absurdem. Ich rentowność była tylko o jeden procent wyższa od rentowności weksli skarbowych (T-Bills). W tym absurdzie dostrzegł szansę na łatwe pieniądze. I choć nie był jedynym, który zajął krótkie pozycje w obligacjach subprime, zarobił najwięcej. Rozpoznał i wykorzystał rzecz niewyobrażalną. Odkrył bowiem, że na bazie ryzykownych hipotek tworzono papiery o wiarygodnym ratingu od AAA do BBB. Kupujący nie mieli najmniejszego pojęcia, co kupują. Myśleli, że dostawali obligacje klasyfikacji inwestycyjnej, choć w rzeczywistości były one zabezpieczone pożyczkami subprime. A to oznaczało, że klasyfikacja inwestycyjna była błędna – znacznie wyższa niż być powinna – ponieważ w istocie kupowali sto różnych, ale niewiele wartych kawałków tej samej toksycznej całości. Duże banki, jak Bear Stearns, Merrill Lynch, UBS, Citigroup i Goldman sprzedawały klientom – między innymi bankom europejskim – toksyczne aktywa hipoteczne, przedstawiając je jako bezpieczne papiery. Paulson postanowił wykorzystać ten proceder. Rozumiał, że nikt nie był w stanie wycenić tych papierów. Wiedział również, że rynek nie lubi niepewności, więc uznał, że spadek cen tych obligacji jest kwestią czasu – w przeciwieństwie do ogromnej większości inwestorów, którzy nie potrafili uwierzyć, że tak wielkie instytucje nie były świadome ryzyka.
Ostatecznie na początku stycznia 2007 r. rynek zaczął wyceniać ryzyko tych obligacji bardziej racjonalnie. Ludzie zdali sobie sprawę z ich niskiej jakości. To spowodowało spadek cen, rozszerzenie spreadów i lawinę wezwań do uzupełnienia depozytu. Paulson triumfował.
Ale droga do tego triumfu nie była łatwa. Nikt na Wall Street nie dawał Paulsonowi żadnych szans, kiedy zaczął grać przeciw rynkowi nieruchomości. Mało tego, na ogół był wyśmiewany. Ponieważ w latach 2004–2006 banki czerpały ogromne zyski z kredytów hipotecznych, nie było powodu, by myśleć, że będzie inaczej. Jedni wierzyli, że rząd federalny uratuje pożyczkodawców, inni – że toksyczne obligacje da się odizolować od tych zdrowych. Analitycy kurczowo trzymali się swych modeli, które pokazywały, że nieruchomości nie mogą stracić na wartości. I przez długi czas zamiast tracić – zyskiwały, a Paulson – tak jak i inni pionierzy – tracił miliony.
Kiedy sytuacja się odwróciła i fundusz zaczął zarabiać, pracownicy Paulsona kręcili nosami, że nie akceptuje zysków. Radzili mu sprzedaż, kiedy tracił na swojej pozycji, a teraz radzili to samo, kiedy na niej zyskiwał. Nerwowość udzieliła się klientom funduszu. Zaskoczeni treścią raportu z lutego 2007 r. sądzili, że zaszła w nim drukarska pomyłka. Wynikało bowiem z niego, że w ciągu tylko jednego miesiąca– w lutym 2007 r. – Paulson zarobił aż 66,68%.
Zważywszy, że wyniki te dotyczyły pozycji wartej miliardy, było to wprost niewyobrażalne. Sądzili więc, że przecinek był pomyłkowo przestawiony – bardziej wiarygodna wydawała się liczba 6,66%.
Paulson nie zadowolił się tym, licząc na jeszcze większy zysk. Czuł nadchodzący kryzys finansowy. Pod koniec 2007 r. zaczął znacząco zwiększać krótkie pozycje, czyniąc z nich coś w rodzaju zakładu, którego drugą stroną były przelewarowane firmy finansowe, takie jak Bear Stearns, Lehman Brothers, Wachovia i Washington Mutual. Toksyczne obligacje osłabiały szanse przetrwania banków. Na długo przed kryzysem Paulson zainwestował 22 mln dolarów w CDS stanowiące rodzaj polisy ubezpieczeniowej na dług Lehman Brothers. Było to tak, jak by wykupił polisę ubezpieczeniową na domy wzdłuż Oceanu Indyjskiego – których nie był właścicielem – na moment przed atakiem tsunami. Kiedy rząd federalny pozwolił na upadek Lehman Brothers, polisa ta przyniosła mu 1 mld dolarów zysku. Oznaczało to, że za każdego zainwestowanego dolara otrzymał 45,45 dolara. We wrześniu 2008 r. zajął również krótkie pozycje w największych bankach brytyjskich, m.in. Barclays (350 mln funtów), Royal Bank of Scotland (292 mln) i Lloyds TSB (260 mln). Rok 2008 przyniósł mu w sumie 5 miliardów zysku23. Zarządzał wtedy majątkiem wartym już ponad 30 mld dolarów i stał się jednym z najlepszych.
Książka Zuckermana rozwiewa mity, pokazując, że ludzie stojący za tą transakcją są tylko ludźmi, którzy tak jak ja i ty zmagają się z życiem. Przez długi czas Paulson nie wyróżniał się jako menadżer funduszu. Ale jeden pomysł, determinacja i żelazna dyscyplina wystarczyły, by to zmienić. Niezwykłe jest to, że podstawą pomysłu Paulsona był jeden prosty wykres pokazujący, jak dalece ceny nieruchomości odbiegają od ich historycznych norm. Paulson przyjął, że ta bańka spekulacyjna nie będzie trwała wiecznie. Wierzył w to, że ceny powrócą do średniej – a potem spadną jeszcze niżej. Miał rację. Jednak realizacja tego pomysłu nie była łatwa. Słuszna diagnoza nie była bowiem najważniejsza – kluczowe było wyczucie czasu. Tych, którzy go nie mieli, spotkała dewastująca porażka. Odkryli, że jeśli masz rację za wcześnie, przegrywasz.
Paulson ma reputację kontrarianina, który wcześnie zajmuje duże pozycje. W 2006 r. najtrudniejszą dla niego decyzją było otwarcie krótkich pozycji w obligacjach toksycznych, podczas gdy inni budowali pozycje długie. Takie igranie z ogniem może oznaczać tylko dwie rzeczy – bogactwo albo biedę. Na początku 2011 r. Paulson postrzegany jest jako gwiazdor finansów. Młodzi gracze, podobnie analitycy i menadżerowie funduszy marzą o tym, by dorównać jemu i jego miliardom – by móc rynkowi powiedzieć „mam cię gdzieś” i upajać się sławą. Wielu inwestorów uznało go za geniusza rynków finansowych. Dlatego komentatorzy rynkowi i inwestorzy z niecierpliwością czekają na kwartalne raporty dotyczące składu jego portfela. Pierwsi, by mieć o czym pisać, drudzy, by móc go powielać. Dlatego kiedy w 2009 r. dowiedziano się, że Paulson kupił 300 milionów akcji Citigroup, następnego dnia po ukazaniu się raportu kurs spółki podskoczył o 3,2%.
Paulson wierzył w siebie, był dobrze przygotowany do transakcji, pozostał sceptyczny w stosunku do założeń i opinii innych, patrzył perspektywistycznie, nie akceptował zysków zbyt wcześnie i uparcie obstawał przy swoim, dystansując się od stadnej mentalności panującej na Wall Street.
Wiedział, że ma w ręku potencjalną „transakcję Sorosa” – nawiązując do słynnej transakcji przeciw funtowi brytyjskiemu, która przyniosła Sorosowi miliard dolarów czystego zysku. Pamiętał również inną uwagę Sorosa – chwytaj okazję za nogi. Skorzystanie z tej rady opłaciło się. Większości z nas prawdopodobnie nigdy w życiu nie nadarzy się taka okazja. Ale jeśli jednak zapuka ona do twoich drzwi, musisz je otworzyć. Swoje drzwi Paulson otworzył trzy razy: podczas załamania bańki internetowej, bańki kredytów hipotecznych i podczas kryzysu finansowego. To inspirujące. Pomyśl, ile można osiągnąć podczas krótkich 10 lat.
Wielkość firmy a wyniki
Przy wielu okazjach Warren Buffett narzekał na problemy z zarządzaniem dziesiątkami miliardów dolarów, ponieważ w miarę powiększania się firmy jej efektywność kurczyła się dramatycznie – nieprzyjemny trend, który z pewnością będzie trwał. Paulson się z nim nie zgadza i jeśli ma rację, to mając 80 lat, będzie o wiele bogatszy niż Warren Buffett w tym wieku. W latach 2008–2010 firma Paulson & Co. zarządzała aktywami o wartości 30 mld dolarów, a jej zyski były najlepsze z dotychczasowych. Paulson nie narzeka na wielkość firmy. Jego fundusze są w pełni zainwestowane. W związku z tym firma nie ma nadwyżki kapitału, by pozwolić sobie na dodatkowe inwestycje. A przecież w przypadku największej i najbardziej zyskownej pozycji Paulson & Co. – Citigroup – płynność rynku pozwoliłaby jej zająć pozycję o 6 do 7 razy większą od dotychczasowej.
Paulson deklaruje, że jest w stanie zarządzać większymi pieniędzmi bez szkody dla zysków. Jego zdaniem to menadżer i jego zespół mają wpływ na efektywność, a nie wielkość funduszu czy firmy. Co więcej, uważa, że wielkość aktywów stanowi dopełnienie umiejętności zarządzających firmą, co pozwala jej uczestniczyć w strukturalnych transakcjach będących poza zasięgiem mniejszych firm.
Paulson & Co. jest nie tylko jedną spośród największych, ale również jedną z najbardziej efektywnych firm inwestycyjnych. Setki mniejszych funduszy przegrały lub wykazały się marną efektywnością. Paulson ma świetną odpowiedź dla menadżerów skarżących się, tak jak Warren Buffett, na wielkość aktywów: „Jeśli nie potrafisz radzić sobie z pieniędzmi, to daj je mnie. Ja potrafię.”
W listopadzie 2009 r. Paulson zaanonsował utworzenie funduszu złota kupującego je zarówno w postaci fizycznej (sztabki i monety), jak i poprzez fundusze ETF oraz akcje kopalni złota. W 2010 r. Paulson stał się bykiem na rynku nieruchomości, mówiąc: „Jeśli nie masz domu, kup go. Jeśli masz jeden dom, kup drugi. Jeśli masz dwa, kup trzeci i pożycz krewnym pieniądze, żeby sobie też kupili.” Uważał, że ceny domów są atrakcyjne, rynek obligacji martwy, a ceny surowców, w tym złota, będą zwyżkować. Uważał, że cena złota dojdzie do poziomu 2400–4000 dolarów za uncję – do 2400 dolarów tylko ze względu na wysoką podaż pieniędzy, a do 4000 ze względu na przestrzelenie cen. I dlatego 80% jego aktywów było właśnie w złocie.
Na liście najbogatszych miliarderów magazynu „Forbes” Paulson zajmuje 20. miejsce. Z końcem 2010 r. jego majątek był wart 12,4 mld dolarów. 28 stycznia 2011 r. Bloomberg podał do wiadomości, że w 2010 r. John Paulson zarobił co najmniej 5 mld dolarów; 1 miliard z tytułu opłat i premii za zarządzanie, a 4 miliardy z własnych inwestycji.
Warto zaznaczyć, że jeśli cena złota sięgnie 4 tys. dolarów, Paulson będzie najbogatszym człowiekiem na świecie. Póki co, jest coraz bliżej Sorosa na liście 10 najlepszych funduszy hedgingowych. Według szacunków LCH Investments NV, po świetnych wynikach w 2010 r., suma, jaką Paulson zarobił dla inwestorów swoich funduszy od roku 1994, czyli od początku istnienia firmy Paulson & Co., wyniosła 32,2 mld dolarów. To tylko 3 miliardy mniej niż zysk legendarnego funduszu George’a Sorosa Quantum Endowment, który od początku swego istnienia w 1973 r. zarobił netto 35 mld dolarów. Krótko mówiąc, Paulson w czasie o 21 lat krótszym uzyskał prawie takie same dochody. Jeszcze w czerwcu 2010 r. Paulsona i Sorosa dzieliło 5 mld dolarów.
Podobnie jak inni wielcy inwestorzy również Paulson jest znany ze swej działalności charytatywnej. Donacja Paulsona na rzecz Center for Responsible Lending w wysokości 15 mln dolarów jest największą, jaką otrzymała ta organizacja. W 2010 r. Paulson przekazał 20 mln dolarów na rzecz New York University Stern School of Business na sfinansowanie prowadzonych tam badań, stypendia i renowację miasteczka uniwersyteckiego. Tego samego roku 15 milionów dolarów zostało przekazane na budowę największego w Ameryce Łacińskiej kompleksu szpitalnego dla dzieci w Guayaquil w Ekwadorze – miejscu urodzenia ojca Paulsona.
O różnicach poglądów
Różnica poglądów dodaje smaczku w życiu. Czyni je bardziej pikantnym, interesującym, znośnym i przyjemniejszym. Vive la Différence! Niech żyje różnica! To piękne hasło. Sugeruje ono tolerancję i wyrozumiałość.
Prawdą również jest, że rynki finansowe istnieją dzięki różnicy poglądów kupujących i sprzedających. Kupujący uważają, że ceny będą zwyżkować, a sprzedający odwrotnie. Nasze rozważania skupiają się jednak na różnicach poglądów w odniesieniu do reguł i zasad kreowanych przez mistrzów rynków finansowych, w tym naszych Siedmiu wspaniałych, a nie na opinii co do kierunku rynku. W odniesieniu do reguł różnica poglądów jest mało pomocna, wręcz zgubna, jeśli na proste pytanie dostajemy dwie sprzeczne, wykluczające się odpowiedzi. Różnica w odpowiedziach rodzi niepewność. Frustruje. Czujesz się zagubiony. Komu ufać?
Rozpatrzmy kilka tematów i wypowiedzi naszych siedmiu wspaniałych i innych mistrzów. Zważając, że działają oni na różnych rynkach – niektórzy na giełdach akcji, a inni na rynkach towarowych lub opcyjnych – można się spodziewać różnic, choć niekoniecznie konfliktów, między ich wypowiedziami. Zawarte w nich spore sprzeczności rzucają się w oczy. Popatrzmy na nie z bliska.
O spekulacji. Myślenie przed działaniem, czy działanie przed myśleniem? Inwestorzy kupują i trzymają. Soros i Rogers najpierw inwestują, a potem analizują. James Cramer inwestuje, a potem odrabia pracę domową.
O wartości. Buffett obiecuje swym partnerom, że inwestycje będzie wybierał na podstawie ich wartości, a nie popularności. O’Neil wyznaje zasadę kupuj wysoko, sprzedawaj wyżej. Uważa, że za najlepszy towar trzeba zapłacić więcej bez względu na to czy jest to obiad w restauracji, zegarek marki Rolex, czy też akcje. Graham pod koniec swego życia zmienia zdanie i podpisuje się pod koncepcją rynku efektywnego.
O bogatym techniku. Wspomniany już Jim Rogers, który wraz z Sorosem założył Fundusz Quantum, twierdzi, że nigdy nie spotkał bogatego praktyka analizy technicznej. Marty Schwartz nie zgadza się z opinią Rogersa i wyśmiewa ją, bo sam przez dziewięć lat stosował analizę fundamentalną, ale dopiero dzięki analizie technicznej stał się bogaty. Uważa, że jest to najbardziej arogancka i bezsensowna opinia.
O trendach rynku. Rogers odrzuca również słynne porzekadło, że trend jest twoim przyjacielem, konkludując, że może to być prawdą przez kilka minut na parkiecie w Chicago, ale zwykle to nie trend czyni cię bogatym.
O punktach zwrotnych trendu. A co wielcy mówią o próbach załapania się na dołek lub szczyt? Bernard Baruch radzi, by w ogóle tego nie próbować, bo ponoć tylko kłamcom udaje się kupować na dnie lub sprzedawać na szczycie. Peter Lynch zgadza się z Baruchem, natomiast Paul Tudor Jones II wręcz odwrotnie. Twierdzi, że najlepsze pieniądze można zarobić właśnie w punktach zwrotnych rynku. Nie zgadza się z tymi, którzy mówią, że zarobisz więcej pieniędzy, podłączając się do trendu w jego połowie. W jego przypadku przez 12 lat często przepuszczał te okazje, a z dużym sukcesem udawało mu się wyłapywać dołki i szczyty.
O uśrednianiu pozycji. A co z uśrednianiem pozycji, które pokazują stratę? Peter Lynch nie widzi w tym procederze nic zdrożnego pod warunkiem, że tak dobrze znasz biznes firmy, której akcje posiadasz, że wiesz, czy masz dokupić więcej, gdy ich ceny akcji spadają. Paul Tudor Jones II w uważa, że tylko przegrani uśredniają przegrane. O’Neil zgadza się ze zdaniem Jonesa i twierdzi, że uśrednianie strat jest amatorską strategią, która może doprowadzić do bardzo poważnych strat. Czyżby Peter Lynch był amatorem?
O dywersyfikacji. John Templeton radzi, by zdywersyfikować inwestycje, a Warren Buffett zaleca koncentrację. Jak widać, nie zgadzają się ze sobą.
Przykłady te można by mnożyć. Siedmiu wspaniałych i rzesze innych mistrzów wyciągali i w dalszym ciągu wyciągają z giełdy miliardy, zatem wygląda na to, że poruszane powyżej kwestie nie są rozstrzygającymi kryteriami sukcesu.
Jeśli panowie nie mogą się zgodzić, jak zarabiać pieniądze, to jak poznać ich tajemnicę? Odpowiedź jest prosta. Nie ma żadnej tajemnicy. Nie wszyscy zarabiają pieniądze w ten sam sposób. To, co jeden odradza, drugi poleca. Dlaczego się nie zgadzają? W końcu jest to grupa, która razem wzięta wyjęła z rynku miliardy. Czy nie robili przynajmniej kilku rzeczy w podobny sposób, kiedy te miliardy zarabiali?
Pomyśl o tym następująco: jeśli jeden facet robi coś, co drugi odradza, to jak to się dzieje, że pierwszy facet nie traci? A jeśli pierwszy nie traci, to dlaczego nie traci drugi? Obaj nie mogą mieć przecież racji.
Jeśli naśladowanie profesjonalistów miałoby cię zrobić bogatym, to którego z nich wybrać? Jeden z nich bowiem powinien tracić, kiedy drugi wygrywa. Czyż nie powinni być bankrutami, skoro często robią rzeczy nawzajem sobie sprzeczne. Ale nie są. Ba, doszli do miliardów.
Jak uniknęli katastrofy, dlaczego nie stracili? Popatrzmy, co wielcy mają do powiedzenia na temat strat.
O stratach. Warren Buffett radzi pamiętać, że są dwie reguły inwestycyjne: 1. Nigdy nie tracić pieniędzy; 2. Nigdy nie zapominać reguły 1. Paul Tudor Jones zawsze myśli o stracie pieniędzy, a nie ich zarabianiu i radzi też innym, by nie skupiali się na zarabianiu, a na ochronie tego, co mają.
Marty Schwartz jest skupiony na kontroli strat. Zaleca naukę ich brania, bo – jak twierdzi – najważniejszą rzeczą w zarabianiu pieniędzy jest nie pozwolić stratom wymknąć się spod kontroli. Jim Rogers radzi, by nie tracić pieniędzy. William O’Neil dziwi się, jak większość początkujących inwestorów uparcie i kurczowo pielęgnuje straty, kiedy są małe i znośne. Nie korzystają z okazji, kiedy mogą wyjść tanio, bo trwając w nadziei na zmianę, czekają tak długo, że straty powiększają się i finalnie kosztują ich znacznie więcej.
Bernard Baruch zaleca naukę godzenia się ze stratami szybko i gładko. Radzi nie spodziewać się wygrywania cały czas i mówi, że w razie popełnienia błędu trzeba stratę brać tak szybko, jak to możliwe.
Z powyższych przesłań wynika, że za swój podstawowy obowiązek wielcy uważają nie tracić pieniędzy. Wiedza, jak nie tracić pieniędzy jest ważniejsza niż wiedza, jak je zarabiać.
W końcu dotarło do mnie, że wszyscy wielcy mogli zarabiać pieniądze, używając wielorakich i często wzajemnie sprzecznych metod i systemów, ponieważ wszyscy wiedzieli, jak kontrolować straty.
Prawdą jest, że kiedy metoda pierwszego gracza zarabiała, metoda drugiego, sprzeczna z metodą pierwszego, musiała tracić. Oczywiście, jeśli drugi gracz był ciągle na rynku. I tu leżała odpowiedź. Drugiego gracza nie było na rynku. Był poza nim ze zrealizowaną niewielką stratą.
Należałoby więc sprawdzić, czy jest prawdą, że drugi gracz był poza rynkiem. Weźmy pod uwagę krach w 1987 i 1929 r. Okazuje się, że William O’Neil był poza rynkiem. Paul Tudor Jones II był również po właściwej stronie rynku. Dlatego wygrał. Ponad 100 mln dolarów.
Natomiast każdy z naszych wspaniałych inwestorów był na rynku. I stracił. Duże pieniądze. Lynch stracił jedną trzecią funduszu w dwa dni. Wielki Soros stracił 300 mln dolarów. Graham o mało nie zbankrutował podczas depresji lat 1929–1932. W latach 2007-2009 John Paulson był po właściwej stronie rynku i wygrał miliardy. Gracze wygrali. Inwestorzy przegrali.
Na początku książki rozważaliśmy kilka reguł rynkowych, pokazując sprzeczność między nimi. Na przykład nie wpadaj w panikę w odróżnieniu od wpadaj w panikę. Z przytoczonych wyżej myśli wynika, że podobne konflikty występują między radami, regułami i zasadami siedmiu wspaniałych i innych mistrzów. Rada zarówno wtedy, jak i teraz jest taka sama. Musisz widzieć las, a nie poszczególne drzewa. Przeczytaj, zrozum i przyswój rozdział Warunki sukcesu na giełdzie. I trzymaj się zawartych w nim rad. Jeśli masz czas, odpowiednią wiedzę, motywację, odpowiednie przygotowanie psychiczne, możesz wstąpić w szeregi graczy odnoszących sukcesy.
Robaczki świętojańskie
W rozdziale „Siedmiu wspaniałych” przedstawiłem grupę najlepszych inwestorów XX i pierwszej dekady XXI wieku. Myślę, że przestudiowanie ich metod będzie dobrym początkiem wieloletniej pasji, jaką może być gra na giełdzie. Owa pasja odróżnia tych siedmiu, jak zresztą prawie wszystkich
mistrzów rynku, od pozostałych, których jedyną motywacją do spekulacji jest zarobienie pieniędzy. Dla naszej siódemki rynek jest wyzwaniem.
Może być nim i dla ciebie.
Wyniki siedmiu wspaniałych mówią same za siebie. Zdecydowanie negują akademicką koncepcję efektywnego rynku głoszącą, że losowa natura zmian cenowych wyklucza stworzenie systemu inwestycyjnego, który w długim terminie wygrałby z rynkiem. Warren Buffett skomentował to mówiąc, że inwestowanie na rynku, gdzie ludzie wierzą w efektywność, przypomina grę w brydża z osobą, której powiedziano, że nie warto patrzeć w karty.
Chciałbym podkreślić, że nasza siódemka to tylko przekrój najlepszych minionego stulecia, którego mgliste kontury zaczynają szybko znikać za horyzontem. Jak się już zapewne domyślasz, przedstawione metody i anegdoty nie wyczerpują całej mądrości rynkowej. Zachęcam cię do przestudiowania trylogii Jacka Schwagera Market Wizzards (Mistrzowie rynków finansowych), gdzie swoje metody i przemyślenia prezentuje ponad trzydziestu kolejnych mistrzów spekulacji. Potraktuj cytaty, które już czytałeś na stronach tej książki, jako zachętę do dalszych studiów.
Nasza grupa siedmiu wspaniałych potrafi zarabiać wielkie pieniądze. Ale co ważniejsze – potrafi je też rozdawać. Prawie wszyscy są filantropami. Warren Buffett, Peter Lynch, John Templeton, George Soros i Paul Tudor Jones II pomagają tym, którzy mieli mniej szczęścia. Cechuje ich skromność i pokora. Rozumieją istotną rolę pokory w sukcesie inwestowania. Pokora nie musi oznaczać deprecjonowania samego siebie lub niewykorzystywania w pełni swych talentów. Oznacza ona uczciwą ocenę ograniczonej wiedzy i doświadczenia, wnoszoną przez nas w określone sytuacje. Oznacza to realistyczne spojrzenie i zrozumienie, że nie jesteśmy pępkiem świata, niezależnie od naszych szczególnych uzdolnień. Wszyscy jesteśmy robakami, zauważył Winston Churchill, wierzę jednak, że ja sam jestem robaczkiem świętojańskim.
Pokora jest stosowna. Wygląda dobrze. Prawdziwie ufni i pewni siebie ludzie nie potrzebują się chełpić i przechwalać. Nie czują potrzeby bycia supermanami. W odróżnieniu od nich, potrzebę taką zaprezentował Michaił Chodorkowski, który w wywiadzie z Chrystią Freeland dla „Financial Times” powiedział, że jeśli mężczyzna nie jest oligarchą, to znaczy, że coś z nim nie tak, bo znaczy to, że z jakiegoś powodu nie mógł nim zostać. Uważał, że wszyscy mają taki sam punkt wyjścia i mogą ten cel osiągnąć, a jeśli mężczyźnie się to nie udaje, to znaczy, że ma problem. Los Chodorkowskiego jest jednak dość skrajną ilustracją niebezpieczeństw, do jakich prowadzi pycha plutokratów. Naszej siódemce daleko do takiej postawy. Dlatego są wspaniali.
Nie martw się, jeśli nie jesteś jeszcze oligarchą. Mało kto jest. Zapamiętaj ulubione powiedzenie Johna Templetona, że szczęście gonione umyka, a dane wraca.
Epilog
„Gdy już znajdziesz swoją drogę, nie lękaj się. Miej odwagę popełniać błędy. Rozczarowania, porażki, zwątpienie to narzędzia, którymi posługuje się Bóg, by wskazać nam właściwą drogę” – Paulo Coelho
Wychodząc z podziemia stacji kolejowej w Newark pod Nowym Jorkiem, widzę wiszący nad kościołem olbrzymi, dominujący przestrzeń transparent. Z wielką przyjemnością czytam napisane na nim dużymi literami inspirujące przesłanie: Największym powodem do chwały nie jest to, że nigdy nie upadamy, ale to, że za każdym razem potrafimy się z tego upadku podnieść.
Jesteśmy skazani na błędy, upadki, porażki i straty, które nie przynoszą nam chluby, kiedy nas dotkną. Umiejętność powstania po porażce jest jednak naszą chwałą.
Im dłużej inwestuję, tym bardziej doceniam powiedzenie Raya Charlesa: Prostota to geniusz (simplicity is genius). W odniesieniu do świata spekulacji możemy przetłumaczyć to powiedzenie na: Im mniej reguł, tym lepiej.
Minimalizacja liczby reguł powinna być naturalną pochodną rozległej wiedzy i zrozumienia natury świata finansów. Twoja zdolność wyboru tego, co dla ciebie ważne i co przynosi ci dobre rezultaty, to klucz do sukcesu.
Najgorszą rzeczą, jaką możesz zrobić, to zdobycie wszechstronnej wiedzy o rynku. Lepiej żyć w nieświadomości, niż wiedzieć wszystko. Brzmi to zapewne paradoksalnie, ale jeśli chcesz być wszechstronny, to nigdy nie będziesz biegły w żadnym segmencie rynku. Ciekawiej jest szukać odpowiedzi, niż z góry ją znać. Myśl więc, jak uprościć swoje podejście do spekulacji.
W książce opisałem całą gamę teorii, metod, systemów, zasad, reguł i obserwacji. Możesz przyswoić sobie dane statystyczne, poznać sposób myślenia siedmiu wspaniałych mistrzów. Możesz brylować i cytować wielkich lub małych tego świata, jak Sokratesa z Grecji lub Zenona (zwanego Neno) z Kamienicy Polskiej koło Częstochowy. Och, przepraszam! Z Kioton na Cyprze. Ale na koniec dnia popatrz na tę książkę tak, jak patrzysz na menu w doskonałej restauracji. Możesz je dokładnie przestudiować i wypytać kelnera o możliwość zamiany brokułów na zasmażaną kapuchę czy jeszcze coś innego, ale na koniec ogranicz swój wybór do przekąski, drugiego dania i deseru. OK, możesz zakropić.
Moja propozycja brzmi następująco:
- Zostań ekspertem od jakiejś branży przemysłu lub usług. Najlepiej takiej, o której już dużo wiesz. Ogranicz się do co najwyżej dwóch branż.
- Określ trzy najważniejsze cechy (kryteria inwestycyjne), które chcesz odnaleźć w firmie przed zainwestowaniem w jej akcje. Może to być wzrost zysków, przepływ gotówki, wartość wewnętrzna, wskaźnik cena/zysk lub dziesiątki innych właściwości lub wskaźników. Dla Warrena Buffetta jest to historia wzrostu zysków firmy, niskie koszty i nieskomplikowany biznes, który rozumie. A co jest ważne dla ciebie?
- Wypracuj prostą formułę wejścia i wyjścia z inwestycji, i co ważniejsze – przestrzegaj jej.
Pamiętaj zasadę prostych systemów. Skomplikowane systemy dezorientują, wprowadzają nieład i zamęt. Proste – rodzą elegancję.
Trzy dania. Trzy reguły. Nie potrzebujesz więcej.
Życzę ci Czytelniku skutecznej spekulacji.