#019 „Jak spuściłem 2 miliony na giełdzie” – autentyczna historia polskiego inwestora giełdowego
Paweł Bodnar to pseudonim tradera, który w 2017 roku stracił 2 miliony złotych na giełdzie. Jego książka „Jak spuściłem 2 miliony na giełdzie” stanowi zapis 10-letniej historii polskiego inwestora, który bez zbędnego sentymentu i rozgrzeszania własnej osoby opisuje, jak wyglądała jego droga na szczyt, a następnie upadek. Posłuchaj darmowego fragmentu książki i zdecyduj, czy chcesz nabyć jej pełną wersję.
—
Książka dostępna na maklerska.pl „Jak spuściłem 2 miliony na giełdzie”

Transkrypcja: Nowe perspektywy
Maj zamierzałem spędzić na zupełnym odpoczynku. W końcu należało mi się. Zostało tylko dorobić kilka tysięcy euro do salda. Tuż po majówce zostałem zaproszony do posiadłości klienta. Wybrałem się. Piękna willa z basenem, z kortem tenisowym przed domem. W garażu szybkie samochody i ciągły apetyt na więcej. Ogród wielkości połowy dzielnicy w Częstochowie i takie tam… Klient nie mówił mi, jaki jest powód tej wizyty. Po prostu chciał, żebym się stawił. Na miejscu czekał już na mnie pan Tomek z obcym mi człowiekiem. Przywitałem się, a Tomek powiedział:
— Paweł, opowiedz mi, czym ty się tam zajmujesz na tej giełdzie.
Przekornie odpowiedziałem:
— Wie pan, siedzę przy komputerze cały dzień i staram się kupować, gdy jest tanio.
Pan Waldek, bo tak się nazywał ów nieznajomy, wtrącił:
— No jo, he he.
Od razu poznałem, że nowy znajomek jest interesującym człowiekiem. Miał w swoim słowniku całe 10 słów… Następnie przysłuchiwałem się, jak to dwaj koledzy robili interesy na Niemcach, gdy byli w moim wieku. Niezbyt chcieli mówić konkretnie, na czym zrobili te intratne interesy. Sądząc jednak po środku transportu miłego nowego znajomego, musiał im ten biznes wypalić.
Mój klient zapytał mnie, czy w Szwajcarii też można inwestować, ponieważ on by jednak wolał ulokować swoje środki w tym kraju:
— Domyślam się, że w Szwajcarii giełda jest bardziej stabilna, łatwiej i więcej się na niej zarabia – stwierdził…
Gość nie miał zielonego pojęcia, o czym mówi, a ja nieszczególnie prostowałem jego bezsensowne wywody, uznając, że to mój atut, iż klient jest totalnie zielony. W końcu nie reagował, gdy trzymałem prawie milion złotych na stracie… Wypiliśmy herbatkę, zjedliśmy obiad i w końcu przyszedł kres wysłuchiwania tych ignorantów. Te ich horyzonty na poziomie liceum…
Następnego dnia klient zadzwonił do mnie z prośbą o to, żebym poszukał banku w Szwajcarii, bo on chce wpłacić. Mówi, że ma wolny milion euro i chciałby rozliczyć się za ostatnie pół roku. W to mi graj! Przyda się 50 tysięcy. Tak jak założyłem – potęga podświadomości przywiodła mnie dokładnie w miejsce, które sobie określiłem na początku roku! Muszę jednak przyznać, że nie odpuszczałem. Niezależnie od tego, czy szło, czy nie, zawsze byłem zmobilizowany i ani przez chwilę nie odpuszczałem. Codziennie od 8 rozpoczynałem dzień w biurze. Mocno przykładałem się do analiz. Tradowałem non stop. Dawałem z siebie naprawdę wszystko. To byłoby niesprawiedliwe, gdybym jednak tego nie osiągnął – z punktu widzenia mojego zaangażowania zrobiłem wszystko, co konieczne.
Dzięki tej wypłacie miałem w końcu środki na remont mojego mieszkania! Klient wypłacił 640000 euro następnego dnia. Dwa dni później spotkaliśmy się u niego w biurze, gdzie mieliśmy wspólnie wypełnić dokumenty dla szwajcarskiego brokera, którego wybrałem. Opowiedziałem w kilku słowach o brokerze, na którego się zdecydowałem. Przekonałem go, że ma on długą historię i prowadzi kilka innych działalności w ramach grupy. Jest to jeden z największych banków, więc klient nie miał żadnych wątpliwości.
Po załatwieniu formalności sam zapytałem o to, czy możemy się rozliczyć. Klient spojrzał na mnie i powiedział, że tak. Miał nawet przygotował kopertę. W środku było 10 tysięcy euro zamiast 11… Klient spojrzał na mnie wymownie i powiedział: „10 tysięcy i jest dobrze”. No kurwa mać – znowu mnie zamurowało. Jak dobrze, jak za mało?! Ale odpowiedziałem, że jest ok. Pomyślałem sobie: co za skurwysyn! Nie dyskutowałem. Przyjąłem sytuację taką, jaka była. Kolejny raz schowałem swoje podrażnione ego do kieszeni i znowu skupiłem się na zysku, jaki jestem w stanie wypracować z miliona euro. Klient lakonicznie stwierdził, że jak będę pracował trochę lepiej i zrobię pół miliona w rok, to niezłą prowizję sobie wypracuję. „Jak dla mnie to bardzo duże pieniądze” – stwierdził. Nie chcę wiedzieć, co miał na myśli…
Maj był dla mnie jednak mało obciążający. Praktycznie nie pracowałem. Podczas spędzania czasu z Rodziną miałem już w głowie kolejne trejdy. Media coraz głośniej odmieniały Grecję przez wszystkie przypadki. Rynek nie spadał, bo w dalszym ciągu był pod wpływem comiesięcznych impulsów monetarnych w wysokości 80 mld euro.
Początek czerwca przyniósł potwierdzenie, że dynamiczny trend na daxie właściwie się skończył. Zacząłem budować w głowie kolejny setup. Czułem, że rynek czekają kłopoty, ale podjąłem decyzję o przejściu na kontrakty s&p 500. Rynek praktycznie od połowy roku się zatrzymał i nie rósł. Zyski przedsiębiorstw straciły swoją dynamikę i kolejny kwartał stały w miejscu. Uznałem, że potencjał dla nowej fali wzrostów na s&p 500 jest znikomy, natomiast szanse na spadek są ogromne. Przeniosłem mój intradejowy handel na te kontrakty z jeszcze jednej przyczyny. Wydawało mi się, że mimo wszystko s&p 500 jest bezpieczniejszy w sytuacji, gdy trzeba zaliczyć jakiś chwilowy drawdown. Oczekiwania klienta są spore, więc muszę mocno przyłożyć się do kontrolowania ryzyka, żeby być w pełni efektywnym.
Klient oczekiwał 50 tysięcy euro miesięcznie, a czerwiec zamknąłem zyskiem w wysokości 7 tysięcy euro z 11-tysięcznym floatem. Po prostu nie miałem setupu, zmienność była niewielka, a popełniłem kilka głupich błędów. Dodatkowo nie grałem z ryzykiem, na które mogłem sobie pozwolić. Testowałem też nowego partnera i nie chciałem przesadzać na samym początku. Był to miesiąc na przetarcie.
Na początku lipca zadzwoniłem do klienta i powiedziałem, że w drugiej połowie wyjadę na 2-tygodniowy urlop nad morze. Nie spodobało mu się, że jego pieniądze nie będą pracować. Stwierdził, że musi się jednak zastanowić nad naszą współpracą. Kolejny raz biłem się z myślami. W co ja wchodzę? Po co się poświęcam dla tego człowieka?
Wyjechałem z Rodziną nad polskie morze i udawałem, że nie spoglądam w telefon. Niemal cały wyjazd byłem poddenerwowany, bo klient trzeciego dnia zadzwonił i nawrzeszczał na mnie, że nic się nie dzieje, że kasa nie pracuje… i że kiedy ja to nadrobię?! Traktował mnie jak psa. Stwierdził, że mam taką kasę, żebym nie marnował czasu na jakieś głupie wyjazdy… potem powiedział, że życzy mi udanego wypoczynku i odłożył słuchawkę. Osiągnął swój cel, bo spędzając czas na plaży, zacząłem otwierać pozycje w telefonie. W zasadzie bez jasnego schematu. Zależało mi na tym, żeby klient widział, że coś się dzieje, a balance rośnie. Lipiec zakończyłem na poziomie 1 mln 25 tys. euro i… 30 tysięcy floatu. Zarobiłem na czysto 4000 euro. Miesiąc był fatalny. Przy takim portfelu to naprawdę słaby wynik.
Na początku sierpnia spotkałem się z klientem w Krakowie. Zaprosił mnie na ekskluzywną kolację w Sheratonie. Myślę, że to był przypływ jego dobroci, bo nie rozmawialiśmy zbyt długo na tematy inwestycji. Dzielił się raczej sprawami ze swojego życia. Oczywiście nie interesowało go, że sam również mam Rodzinę i dziecko. Takie uprzejme „ja to, ja tamto, ja król”. Na koniec rozmowy powiedział mi, że liczy, że do końca roku zarobię jakieś fajne pieniążki… Whatever.
Na szczęście resztę dnia spędziłem z żoną i córką zwiedzając Kraków. Podświadomie byłem jednak pod jego wpływem. Typ miał mnie w garści.